*** Izabela ***
No i nadszedł ten dzień. Piętnasty marca, godzina ósma rano. Kornelia jest u siebie w domu, jednak ja zdecydowałam się zostać na noc u Rossa, by być z nim jak najdłużej mogę. Mój blondasek wstał kilka minut temu. Rozpłakałam się, a on zaczął mnie pocieszać. Ale widziałam, że jemu też było ciężko. Może nawet ciężej niż mnie. Stop, co ja pieprzę? Przecież kocham go ponad życie.
Poszłam do łazienki, ubrałam się, uczesałam włosy w luźnego koka i zrobiłam lekki makijaż. Weszłam do kuchni i zobaczyłam smutnego Rossa przygotowującego kanapki.
-Proszę, to tak... żebyś mnie zapamiętała, nie wiadomo co się może zdarzyć - powiedział Ross i podał mi talerz z kanapkami. Jakie one były urocze... Umrę bez niego, przysięgam.
-Ross, jeju... są prześliczne, szkoda mi ich zjeść i... - do moich oczu zaczęły napływać łzy. Dobrze, że użyłam tuszu wodoodpornego, bo zapewne wyglądałabym jak mała panda rycząca nad kanapkami.
-Czy... czy będzie ci mnie brakować, chociaż trochę? - spytał, a mnie ścisnęło w sercu i zaczęłam płakać jeszcze bardziej. Ross stał i patrzył się w podłogę. Widziałam w jego oczach łzy. Po chwili jedna spadła z jego oka wprost na posadzkę. Pociągnął nosem i przytulił mnie. W jego ramionach czułam się taka bezpieczna. Nosz kurwa, czemu wszystko się wali?!
-O której macie samolot? - spytałam przez łzy.
-O dwunastej. Zostały nam niecałe cztery godziny. Iza, ja naprawdę przepraszam że ci nie powiedziałem wcześniej, w ogóle przepraszam że się kiedykolwiek spotkaliśmy, gdyby nie to, nie cierpiałabyś teraz... - jeju, jego naprawdę to boli...
-Co? Ross, nie. Nie żałuję ani sekundy spędzonej z tobą. Ktoś kiedyś powiedział, że nie mamy prawa żałować znajomości z osobą, która choć przez chwilę czyniła nas szczęśliwą. Kocham cię - powiedziałam, ciągle płacząc.
-Iza, przysięgnij mi, że nigdy mnie nie zapomnisz. Że przez ten rok nic się nie zmieni. Że jak wrócę, nie zastanę cię z innym. Że będziesz mnie zawsze kochać - kolejne łzy spływały po jego policzkach, a tysiące igieł wbijało się w moje serce.
-Przysięgam. Nie wyobrażam sobie mnie z nikim innym niż z Tobą.
W tym momencie do pokoju wpadł Ratliff z wielkim uśmiechem na twarzy, jednak gdy zobaczył mnie i Rossa, posmutniał.
-Ale mi was szkoda... Jesteście idealną parą, jesteście tacy słodcy, tacy Puci Puci (on coś brał?) że się tak wyrażę... A los musiał was tak potraktować... Nie wierzę... - gadał tak w kółko, po czym wyszedł z kuchni mamrocząc coś pod nosem.
Następny byli Riker i Rydel.
-Rodzice i Ryland przyjadą za dwie godziny - obwieścił Rik. Widać było żałość w jego oczach.
-Jak na was patrzę, serce mi się kraje. Oj chodźcie tu, płaczmy razem - powiedziała Rydel i przytuliła się do nas - Riki, żyjesz? Chodź tu, przytul się.
-Nie mogę tam jechać. Nie teraz - Riker był o dziwo bliski płaczu. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Jednak podszedł do nas i przytulił się.
Nagle zadzwonił dzwonek. Czyżby dwie godziny tak szybko minęły i przyjechali rodzice Lynchów z Rylandem? Nie, to niemożliwe, przecież niedawno była ósma! Nie, nie wytrzy... A, to Kornelia.
Weszła do kuchni cała zapłakana. Riker od razu podbiegł do niej i ją przytulił. Wyglądali razem tak słodko. Dlaczego Bóg musiał ich i nas wszystkich tak brutalnie rozdzielić? Nawet nie wiedząc kiedy, usnęłam na kolanach Rossa.
***
-Iza, wstawaj! - obudził mnie głos Rossa. Stop, to tylko sen! R5 nie wyjeżdża w żadną trasę! - Za piętnaście minut wyjeżdżamy na samolot... - ja to jednak głupia jestem.
-Ross, ja umrę bez ciebie. Kocham cię najmocniej na świecie... -znów zaczęłam płakać, a w jego oczach znów pojawiły się łzy i zrobił tę minę. Zawsze, gdy zaciska w taki sposób zęby wiem, że jest na skraju załamania.
-Kochanie, nie mów już tak, bo wtedy kocham cię jeszcze bardziej, chociaż dziwię się, że tak się w ogóle da, i jest mi jeszcze ciężej na sercu - powiedział, a z jego oczu wypływały łzy.
Wtedy do kuchni weszła mama Lynchów.
-O, Izuś już się obudziła! Jestem Stormie, bardzo miło mi cię poznać, tylko szkoda, że w takich okolicznościach - przytuliła mnie i kontynuowała - Wiesz, Ross dużo mi o tobie opowiadał odkąd... właściwie od zawsze i jest mi tak cholernie szkoda, że musicie się rozstać aż na rok.
-Dobrze mamo, zrozumieliśmy, nie ułatwiasz... - znowu zacisnął zęby.
Nagle do kuchni wparował Ryland, a za nim powolnym krokiem tata rodzeństwa.
-Hej Iza! Dużo o tobie słyszałem, domyślasz się od kogo - uśmiechnął się do nas. Rany, jaki on ma anielski uśmiech! - I... też mi jest przykro. Nie chcę was już dołować, bo zapewne zrobiła to już mama - Stormie walnęła mu w łeb gazetą - Ale według mnie jesteście super parą. Dobra, ja was zostawiam samych, papa!
-Szybki chłopak, fajnie że w ogóle ci się przedstawił - podsumował Ross.
-Izabela, tak? Już się zmywam, ale chciałem tylko powiedzieć, że... - zaczął Mark.
-Że jesteśmy słodką parą i szkoda że Bóg nas rozłączył, wiemy - przerwał mu Ross, któremu łzy bez przerwy leciały z oczu.
Mark tylko pokręcił głową i wyszedł.
-No, czas się zbierać - powiedział Ross - pojedziesz z nami na lotnisko? Wszyscy razem pojedziemy, taksówką.
-Tak, oczywiście - nie wiedziałam co się dzieje. Miałam ochotę się zabić, albo pociąć tak jak niedawno Ross, albo jeszcze mocniej. Ja wiem że to zrobię. I to zaraz po powrocie do domu. Ale nie chcę martwić Rossa.
Wsiedliśmy wszyscy do taksówki. W samochodzie przez całą podróż panowała grobowa cisza.
Wreszcie dotarliśmy na lotnisko. Wreszcie? Co ja pieprzę, dałabym wszystko żeby ta podróż trwała wiecznie, żeby R5 nie musiało jechać na tę jebaną trasę. W dodatku na początek jadą do Polski. Co za ironia losu, kilka lat temu zabiłabym się żeby tam przyjechali. A teraz? Teraz chciałabym żeby zostali ze mną na zawsze, tu, w Los Angeles.
-To.. do zobaczenia - wykrztusił Ross przez łzy.
-Żegnaj - powiedziałam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę taksówki, żeby nie widzieć jego, samolotu, jego rodziny ani nic związanego z nim.
Nagle poczułam że ktoś łapie mnie za rękę. Odwróciłam się i poczułam pocałunek na ustach. Tak, to był Ross. Całowaliśmy się przez kilka minut, lecz nagle z pocałunku wyrwał nas głos Marka pośpieszającego wszystkich. Oderwaliśmy się od siebie.
-Nie zapominaj o mnie nigdy - powiedział Ross, nadal płacząc.
-Nie zapomnę - odparłam i wróciłam do taksówki, a przez okno widziałam tylko odlatujący samolot.
__________________________________
Dooooooobra przyznawać się, kto się rozpłakał?
Ja tak, przyznaję się bez bicia ;-;
Wiem że dłuuuuuuuuuugo nie pisałam, ale jakoś tak, no w sumie nie wiem.
U mnie z pisaniem jest tak, że musi przyjść jakiś impuls, i wtedy działam.
I SERDECZNIE DZIĘKUJĘ WAM ZA 11 (U MNIE JEST 11, WY WIDZICIE 10, WIEM XD) OBSERWATORÓW! KOCHAM WAAAAAAAAS <3 I OCZYWIŚCIE PONAD 2000 WYŚWIETLEŃ *O* JESTEŚCIE ZAJEBIŚCI, NANANANANNANA
I życzę wam wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT!
Dzisiaj mam dla was dwa pytanka, które mnie ciekawią i to bardzo :3
Czy się rozpłakałeś/aś?
Co sądzisz o tym rozdziale?
No i obowiązkowy tekst
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ
Nareszcie się doczekałam!!!! Hurra! Rozdział mega ciekawy i całkiem długi.I muszę powiedzieć szczerze, że ryczałam :( smutno mi teraz na serduszku :(((( No i oczywiście Tobie tego co najlepsze w dzisiejszym dniu święta i mokrego Śmingusa Dyngusa :****
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
Usuńhttp://raura-cicozgubilidroge.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńmój nowy blog. Może się spodoba. Zapraszam :)
Zajrzałam :3
UsuńNie, nie popłakałam się , ale wzruszyłam i zasmuciłam, pożegnania są takie do bani.
OdpowiedzUsuńAle mam nadzieję, że oboje pozostaną sobie wierni, wytrzymają ten rok, a los okaże się łaskawy dla ich uczucia.
Tobie również wesołych świąt! :*
Czekam na nn ^^
Spokojnie, coś specjalnego szykuję, szybko się akcja potoczy ale nie umiem inaczej ^^
Usuńnie no rozdział ssuper i dawaj nn ale mam pytanie
OdpowiedzUsuńnie kończysz opowiadania??? bo krótkie i ogl będziesz pisać dalej???
mam nadzieje że tak proszee
Będę pisać dalej, spokojnie ;)
Usuńokej dz
UsuńOMG! Rozdział cudowny, ale też smutny ;ccc Mimo, że jest taki smutny to chyba jednak też jeden z moich ulubionych, ponieważ świetnie to opisałaś! ;*
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję <3
Usuń