środa, 18 listopada 2015

41. I've got a question: how many lies?

 Natalia


Nie mogłam uwierzyć. Moje życie było iluzją. Jedną, wielką, paskudną iluzją. Przyznaję, pamiętam to wszystko jak przez mgłę, jednak wydawało mi się, że było to spowodowane traumą, nie narkotykami. Przez cały ten czas pamiętałam ojca jako bezlitosną, agresywną osobę, podczas gdy był on zastraszany przez dilerów. To wszystko ich wina. To oni zniszczyli mi życie, nie tata. Czułam się paskudnie. Powinnam była mu wierzyć.
Uważnie przebiegałam wzrokiem po każdej imformacji na tablicy. Zegar w tle denerwująco wybijał sekundy, jednak starałam się to ignorować.
Nagle Ross odwrócił się w moją stronę, a mój wzrok powędrował na jego zmartwione oczy.
-Znalazłeś coś? - uniosłam brwi.
-Egzekucja Zbigniewa R., podejrzanego o przemoc domową i morderstwo ze szczególnym okrucieństwem - blondyn czytał powoli wyrok, jakby bojąc się, że coś przeoczy - odbędzie się 1 lipca o godzinie 16:30... Natalia, to za pół godziny.
Sparaliżował mnie strach. Jeśli mój ojciec nie jest tym, za kogo go uważałam, to zasługuje, by żyć, bardziej niż ktokolwiek inny. Ale co ja mogę zrobić? Jestem tylko głupią czternastolatką z zabandażowanymi rękami i katarem. Znów zbierało mi się na płacz. Jeśli stracę jego, nigdy nie odnajdę matki, a co za tym idzie, nigdy nie będę mieć normalnego życia.
-Proszę, powiedz, że jeszcze jest szansa - wyszeptałam, wycierając łzy w bandaż.
-Nie chcę cię zawieść, wiesz? Ale oni są wszędzie, słyszałaś twojego tatę - Ross dokuśtykał do krzesełka i usiadł.
-Dziękuję - całkowicie się rozkleiłam. Zrobił dla mnie tak wiele.
-Nie ma za co - uśmiechnął się beztrosko, ale ja wiedziałam, że myśli tylko o swojej bezradności w sprawie egzekucji mojego taty.
-Czy to boli? - wskazałam na jego rany.

Ross


-Już nie. Na początku odrobinę, potem już wcale - skłamałem. Nie chcę, by teraz o tym myślała.
-W takim razie moje ręce też nie bolą - spojrzała w moją stronę z niedowierzaniem.
Jedyna myśl, jaka kłębiła się w mojej głowie, to fakt, że za pół godziny jej ojciec zostanie zastrzelony bez powodu, a my nie możemy nic z tym zrobić. Udało mi się tak wiele, uratowałem swoją rodzinę i Natalię, dałem radę... Więc dlaczego nie mogę teraz nic zrobić?
-Mam pomysł - do pomieszczenia wpadł Rocky.
-Wena napadła cię w ubikacji? - prychnęła Natalia.
-To lepsze niż siedzenie na korytarzu i ciągłe czytanie ogłoszeń - zaśmiał się brunet.
-Do rzeczy - nakazałem surowo.
-Skontaktujemy się z Derekiem


_
piosenka z tytułu: Personal

taak, tak. krótki rozdział. ale lepiej krótkie i częste, niż długie i dodawane raz na jakiś czas!

oraz chciałabym baardzo podziękować E(L)MO, która nie dość, że odwaliła kawał dobrej roboty przy szablonie, na którym właśnie zawiesiliście oczka, to jeszcze pomogła mi uporać się z błędem, przez który nie dało się szablonu wgrać. baardzo Ci dziękuję, jest piękny!

środa, 2 września 2015

40. Your turn to cry your heart out

*** Natalia ***
Szliśmy przez długi korytarz już przez jakieś pięć minut. Nie wiedziałam, że więzienia potrafią być aż tak ogromne. 
Po chwili strażnik zatrzymał się przy sali numer 30. Serce podskoczyło mi do gardła. Właśnie zdałam sobie sprawę, że za chwilę stanę twarzą w twarz z moim ojcem. Co, jeśli znów mnie uderzy? Nie byłoby to przyjemne, mam pełno ran na ciele i nie chcę ich pogłębiać. Nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że może być niewinny, jednak mimo to przyszłam tutaj z nim porozmawiać.
Cała trzęsłam się ze stresu i miałam wrażenie, że przekręcanie klucza w zamku trwało jakieś pół godziny. Nagle drzwi się otworzyły i zostaliśmy wpuszczeni do środka.
Moim oczom ukazał się podstarzały mężczyzna z siwym zarostem i blizną na szyi. Tak, to on. 
Naraz wróciły wszystkie wspomnienia; kiedy pierwszy raz mnie uderzył, kiedy zaczął bić mamę, kiedy pewnego dnia rzucił mną przez pokój, gdy stanęłam w obronie rodzicielki. Łzy napłynęły mi do oczu. To było tak cholernie trudne.
-Natalia... - wyszeptał ze szklankami w oczach mój ojciec.
-Od razu ostrzegam, jeśli chcesz ją w jakikolwiek sposób skrzywdzić... - wciął się Ross.
-Ja tylko chcę, żeby Natalia poznała prawdę - wychrypiał, zaczynając mówić po angielsku, z uwagi na Rossa. - Widzę, że moja córeczka umie dobierać sobie przyjaciół... Jesteś naprawdę dzielny - uśmiechnął się w stronę blondyna, po czym przeniósł wzrok na mnie. - Moja biedna Natalka... Moja kruszynko, jesteś ranna... - zakrył dłońmi twarz, pociągając nosem. Nie byłam w stanie się ruszyć. Łzy swobodnie spływały po mojej twarzy, a ja stałam ze wzrokiem utkwionym w moim ojcu. Ross objął mnie od tyłu i pocałował w policzek, by dodać mi otuchy. Szybko wytarłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
-Więc... Powiedz mi, co naprawdę się stało - powiedziałam łamiącym się głosem. 
Mężczyzna usiadł na łóżku, gestem zachęcając mnie, bym zajęła miejsce obok niego. Spojrzałam niepewnie na Rossa, a ten skinął głową.
-Zaczęło się to, gdy miałaś osiem lat - zaczął, oddychając głęboko. - Pewnego razu wdałem się w... Nieprzyjemne sprawy...
-Jakie dokładnie sprawy? - dociekał blondyn, na co lekko go szturchnęłam, ale mój ojciec nie poczuł się urażony tak bezpośrednim pytaniem.
-Narkotyki. Zapożyczyłem się u dilerów, a potem nie miałem jak oddać im pieniędzy. Dlatego gdy miałaś osiem lat, przeprowadziliśmy się z Gdańska do Warszawy - spojrzał na mnie ze strapioną miną i kontynuował opowieść. - Żyło nam się dobrze, do czasu... Pewnego dnia pojechałem z tobą i twoją matką do wesołego miasteczka. Dosłownie na chwilę spuściłem wzrok, a ty zniknęłaś. Szukaliśmy cię parę godzin, a gdy wróciliśmy do domu, zastaliśmy cię tam zapłakaną. Krzyczałaś, że cię boli, że nie wolno mi cię bić, żebym zostawił twoją mamę w spokoju... Myśleliśmy, że to jednorazowy przypadek, że miałaś koszmar. Jednak zaczęło się to dziać coraz częściej. Gdziekolwiek byliśmy, ty znikałaś, a potem odnajdywałaś się zapłakana w domu. Z czasem zaczęło robić się gorzej. Kiedy wróciliśmy do domu i zastaliśmy cię, z nożem w ręku i zakrwawioną nogą, nie mogliśmy czekać dłużej. Jak najszybciej udaliśmy się na badania, a to, co one wykazały, całkowicie mnie załamało. Miałaś w organizmie ogromną ilość niezidentyfikowanej substancji o działaniu narkotyzującym. Zaraz po otrzymaniu wyników dostałem wiadomość od starych 'przyjaciół'... Okazało się, że wrócili do Warszawy specjalnie po to, by zniszczyć mi życie. Mają wszędzie znajomości, nawet tutaj, w więzieniu - ściszył głos - i nie zawahają się załatwić, by skazano mnie na śmierć. Oni są wszędzie... Nawet nie jestem pewien, czy nie słuchają nas teraz. Proszę, musisz mi uwierzyć!
-Koniec odwiedzin! - do celi wparował tęgi mężczyzna z bronią. - Proszę wyjść!
-To jeden z nich. Mówiłem, są wszędzie. Idźcie, nic już nie zrobicie - wyszeptał ojciec, wypychając mnie z pomieszczenia.
__________________________
tak, wiem, krótki, jednak wyjaśnia on część historii, która zaczyna robić się coraz bardziej niebezpieczna. prawdę mówiąc, o niebo lepiej pisze mi się tak krótkie rozdziały - wtedy pisanie przychodzi mi łatwiej i nie muszę na siłę nic przedłużać, jednak wiem, że wy nie lubicie krótkich... hmm, pomyślę jeszcze nad tym, a wy piszcie komentarze, jak wam się podoba!


KOMENTUJESZ = MOTWUJESZ



piosenka z tytułu: Cry Your Heart Out


piątek, 28 sierpnia 2015

39. We've come so close, but you're so far, still I can't feel everything that you are

*** Natalia ***
-To nie tak... To nie było tak...
Jakiś mężczyzna płakał mi na ramieniu. Nie miałam pojęcia kim był, ale poczułam jakąś dziwną więź...
Nagle znalazłam się w moim starym domu, w Polsce. Weszłam do kuchni i zobaczyłam moją mamę, przygotowującą obiad. W tle prawdopodobnie leciała muzyka, bo kobieta delikatnie podrygiwała do rytmu, skupiona na krojeniu warzyw. Po chwili od tyłu zaszedł ją mój ojciec, zaplatając ręce wokół jej talii. Mama przytuliła go i zaśmiała się, po czym dała mężczyźnie całusa w policzek. 
Gwałtownie się odwróciłam, gdy do pokoju weszła... ja? 
A więc, dziewczyna wyglądająca jak ja, podeszła do obojga rodziców i mocno ich przytuliła. Dopiero teraz zauważyłam, że miała zabandażowane ręce, podrapaną twarz, potargane włosy, a z jej oczu sączyły się łzy. Rodzice trzymali w objęciach swoją córeczkę, gładząc ją po plecach.
-Kochamy cię - powiedzieli nienaturalnie równocześnie. - Chcemy, żebyś wiedziała, że...
-Natalia? - ze snu wyrwał mnie znajomy głos. Otwarłam oczy i ujrzałam salę szpitalną. Co?
Podniosłam się gwałtownie z łóżka, jednak poczułam okropny ból w rękach i opadłam bezwładnie na białą pościel. Poczułam czyjąś dłoń na mojej głowie i spojrzałam w górę. Zobaczyłam puste i przekrwione oczy Rossa.
-Bałem się, tak się bałem - zaczął szlochać. W takim stanie nie widziałam go jeszcze nigdy. Wory pod oczami i sina twarz sprawiały, że wyglądał na co najmniej czterdzieści lat.
Poczułam łzy na policzkach. Wiem, że coś się tej nocy stało. Nie mam pojęcia co, ale wywoływało to we mnie okropną rozpacz i pustkę, jakby świat miał się skończyć.
-Czy ty... pamiętasz cokolwiek? - spytał powoli Ross, jakby czytając mi w myślach. Miał więcej bandaży niż ja. Jak on musiał się poświęcić...
-Nie. Dlaczego nie leżysz w swojej sali? Ech, nieważne... Jedyne co pamiętam, to jakiś mężczyzna... Coś mi wstrzykiwał. Leżałam wtedy na tylnym siedzeniu w jakimś dużym aucie... Nie chcę wiedzieć, co potem się działo. Powiedz mi jedynie, czy to ja jestem winna temu, co teraz się dzieje?
-Ależ skąd! Nie jest to ani twoja wina, ani nikogo z bliskich, to po prostu... nie wiem, naprawdę - wyszeptał, całując mnie w czoło.
Po chwili do pokoju wpadł... Rocky. Był blady i przemęczony, cały się trząsł. Podbiegł do mojego łóżka i złapał mnie za rękę. Poczułam ostry ból i wciągnęłam szybko powietrze.
-Musisz pójść ze mną - mówił szybko. - Twój ojciec jest niewinny, a właśnie zabierają go do aresztu... Kto wie, kara śmierci... Musisz mu pomóc, to twój tata! - zaczął panikować.
-Co? - wyszeptałam ze zdziwieniem. - Sama widziałam, jak bił moją matkę, jak ją zamordował, jak zabił mojego psa... Co ty mówisz?
-To wszystko jest nieprawdą! Proszę, pozwól mu wyjaśnić! To wszystko było złudną mgłą, naprawdę było całkowicie inaczej! - brunet targał się za włosy i chodził w kółko po sali. 
-Co ty pierdolisz? - wtrącił się Ross. - Znów coś brałeś? Jej ojciec to brutal, należy mu się kara śmierci! 
-WY NIC NIE WIECIE! - Rocky wpadł w szał. - Niewinny człowiek zostanie zabity, nie rusza was to?!
-Niewinny? - blondyn zaśmiał się ironicznie. - Jej matka też była niewinna, a zginęła!
-Jej matka żyje - wycedził Rocky. - A teraz zbieraj manatki jeśli nie chcesz, by twoje życie legło w gruzach - zwrócił się w moją stronę. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Dobrze pamiętałam, że mój ojciec jest mordercą, że zabił moją matkę, że torturował nas... Przecież dokładnie wiem, co się działo. Przecież to wszystko przeżyłam. O co chodzi?
W tle moich myśli słyszałam kłótnię Rossa i Rocky'ego, którzy z każdą chwilą robili się agresywniejsi. 
Postanowiłam. Muszę spróbować.
-STOP! - krzyknęłam. Momentalnie nastała cisza. - Idę z Rocky'im. 
-Co?! Natalia, ty nie rozumiesz powa... 
-Powiedziałam, że idę z Rocky'im.
-Ty nie mówisz poważnie.
-Ross, zaufaj mi.
Blondyn wydawał się zdezorientowany, jednak po chwili przemówił.
-Więc... Gdzie jest to całe więzienie?

Już po chwili pędziliśmy jak burza przez West Sunset Boulevard. Na samym jej końcu znajduje się zakład karny. Z wypisywaniem mnie i Rossa ze szpitala nie było problemu, bo ten cały 'najważniejszy doktor' wyszedł, a recepcjonistki przyjęły gotówkę od Rocky'ego, co mnie trochę przeraziło. Poczułam się jak w Polsce.
Było mi niedobrze i słabo, bolała mnie każda możliwa kończyna, ale postanowiłam, że wytrzymam. Ross siedział obok mnie ze wzrokiem utkwionym w moich rękach.
-Przestań - powiedziałam, usiłując szturchnąć blondyna ręką, co wyszło mi trochę koślawo. - Nie gap się tak, naprawdę mam się dobrze.
-Mówisz to z bandażami na rękach, obdartymi kolanami, posiniaczonym ciałem i wyrazem twarzy, jakbyś miała zwymiotować. Mam udać głupiego i uwierzyć? - odezwał się słabo, przenosząc wzrok na sufit samochodu.
-Jesteśmy, wysiadajcie - przerwał nam Rocky i trzasnął drzwiami. Powoli wygramoliłam się z auta i poszłam za brunetem, usiłując utrzymać szybkie tempo.

-My do pana Raj - powiedział Rocky do strażnika, krzyżując ręce na piersi.
-Nie możecie tutaj wejść - mężczyzna zmarszczył brwi.
-Ależ możemy - brunet podniósł głos, podając strażnikowi świstek papieru. Wartownik szybko schował kartkę do kieszeni i chwycił klucze.
-Proszę za mną.

_____________________________
TAK, ZABIJCIE MNIE
wiem że krótki, wiem że bardzo długo nic nie dodawałam, sratatata
ale teraz dodałam i tym się cieszmy <3

KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ


piosenka z tytułu: Sliding Doors

niedziela, 3 maja 2015

38. If this is what it takes, I'll break down these walls, that are in our way

*** Ross ***
Sparaliżował mnie strach. Ten ktoś, kto zrobił to Natalii i Ratliffowi, może być jeszcze w pobliżu. Tylko jak mam się dostać do środka? Nie mogę wybić okna - gdyby ten cały Derek jeszcze tu był, nie skończyłoby to się dla mnie dobrze.
Niewiele myśląc, przytargałem krzesełko z ogrodu, wszedłem na nie i złapałem się balkonu obu rękoma. Naraz poczułem okropny ból w nadgarstku i kostce, ale postanowiłem to zignorować. Zacisnąłem mocno dłonie i z całych sił podciągnąłem się do barierki. Czułem, jakby wszystkie kończyny miały mi odpaść. Przełożyłem obie nogi przez barierkę i tak oto znalazłem się na balkonie. Z chwilą, w której moje stopy dotknęły posadzki, gwałtownie upadłem. Poczułem, jak łzy lecą mi strumieniami z bólu. Zacisnąłem powieki i marzyłem, by znaleźć się w szpitalu, w ciepłym łóżku. Bez namysłu chwyciłem laskę, która była pamiątką po dziadku Ellingtona i zawsze miała miejsce na naszym balkonie. Podciągnąłem się na niej, drugą ręką trzymając barierkę. Poczułem krople potu spływające po mojej twarzy i plecach. Zrobiło mi się okropnie słabo. Nie wytrzymam tego bólu... Stop, muszę się ogarnąć. Tysiąc razy gorszy ból odczuwałbym, gdyby Natalia i Ellington zostali zamordowani. Zrobiłem pierwszy krok i poczułem igły przeszywające moje ciało. Nie, tak nie będzie. To jest tylko w mojej głowie, dam radę to przezwyciężyć. No, dalej!
Zrobiłem kilka następnych kroków. Ignorowałem ból, mimo, że rozdzierał mnie na kawałki. Chwyciłem za klamkę drzwi balkonowych i mocno pociągnąłem. Byłem teraz w pokoju Rocky'ego.
Z dołu usłyszałem dźwięk nożyczek. Uratowali się? Nie, moment. To może być podstęp. Pokuśtykałem do jednej z szafek i wyciągnąłem pistolet - nasi ochroniarze zalecili nam mieć po jednym w każdym z naszych pokoi, bo 'nie wiadomo co może strzelić do głowy niektórym fanom'. 
Wziąłem też opakowanie chusteczek, które akurat leżało na biurku i wytarłem twarz. 
Wyszedłem z pokoju i wpadłem na kogoś. Blondynka uśmiechała się do mnie przyjaźnie. 
-Rydel? - szepnąłem.
-Mam ciasteczka, świeże bandaże, kąpiel już czeka - wyrecytowała. - Chodź, pomogę ci!
Znów poczułem łzy pod powiekami. Ją też naszpikowali. 
Potrzebowałem dłuższej chwili, by się ogarnąć i nie wybuchnąć płaczem. Było to trudne, widząc obok własną siostrę, która nie ma świadomości o tym, co się dzieje. Po prostu się uśmiechała. 
Skierowałem się w stronę schodów, ale Rydel mnie zatrzymała.
-Niee, jeszcze tam nie idź - powiedziała, wciąż się uśmiechając. - Jeszcze parę sekund.
Wyrwałem się z jej objęć i zacząłem powoli schodzić po schodach. W tym momencie zadzwonił mój telefon. Riker? Odebrałem i zacząłem mówić najszybciej, jak się da.
-Powiedz, że wszystko z tobą dobrze, że chociaż ty nie jesteś pod wpł... 
-Co ty gadasz? Tutaj jest super imprezka! Wbijaj na tory, dawno nie czułem się tak wyluzowany! Ulica St Luke! - usłyszałem jego śmiech, a w tle piski i płacze. Czy ja tam słyszę... Natalię?!
Szybko się rozłączyłem i jak najszybciej zszedłem ze schodów. To, co tam zobaczyłem, załamało mnie kompletnie. Zamiast Natalii i Ratliffa na krzesłach siedziały białe manekiny. To jest, kurwa, niemożliwe! Jeszcze niedawno tutaj byli... Nie, to koniec. Sądziłem, że dam radę załatwić to sam, ale.. nie da się. Bez wahania wstukałem numer na policję i opowiedziałem nerwowo wszystko od początku do końca, jąkając się i zacinając.
-O kurw... Jacob! - usłyszałem w tle. - Wyślij jak najszybciej naszych ludzi na tory przy ulicy Saint Luke!
-Proszę pani?
-Tak, tak. Postaramy się tam przybyć jak najszybciej się da. Proszę tam nie jechać, nasi ludzie zajmą się też wstrzymaniem pociągów - powiedziała, po czym się rozłączyła. Co? Ja mam tam nie jechać? Nie, jak walczyć to do końca.
Wsiadłem do samochodu i z nadzwyczajną prędkością udałem się na ulicę St Luke. Udało mi się tam dotrzeć w pięć minut. Pokuśtykałem w stronę torów. Nagle zdałem sobie sprawę z bólu, jaki odczuwam i z tego, że na moim nadgarstku skóra jest pęknięta prawie dookoła. W tym momencie spoliczkowałem się mentalnie za to, że nie zabandażowałem akurat tego miejsca. Czułem się trochę jak kukiełka, ale szczerze mówiąc - było to okropne uczucie.
Nagle zauważyłem dwa światła pędzące na mnie. Zdążyłem tylko krzyknąć.
-NIE! STÓJ! NIE TERAZ! - wydarłem się z całych sił, a samochód gwałtownie zahamował.
-Zjeżdżaj, idioto! - krzyknął kierowca, wysiadając z auta. 
Poszedłem powoli dalej, a on mnie zatrzymał.
-Hej, czekaj! Jesteś ranny? - podbiegł do mnie, z przerażeniem patrząc na mój nadgarstek. - Mogę pomóc.
-Nie - zarządziłem surowo. - Co, też z nimi współpracujesz? - zaśmiałem się ironicznie, starając się zamaskować łzy.
-Z kim? Chłopcze, nie wiem, o co ci chodzi, ale powinienem zawieźć cię do szpitala...
-DO ŻADNEGO SZPITALA! Jakiś psychol zamierza zabić moją rodzinę, są naszpikowani dragami i siedzą na torach a ja muszę ich uratować, mam mało czasu więc spierdalaj, dobra? - krzyknąłem i odszedłem.
-Wsiadaj, podwiozę cię na te tory - powiedział, otwierając mi drzwi do samochodu. W ciągu jednej sekundy rozgrywała się zacięta walka moich myśli, jednak w końcu wsiadłem do pojazdu.
-Wiesz, też kiedyś straciłem ważną dla mnie osobę... Nawet dwie. Wszystko przez głupi błąd - opowiadał mężczyzna, prowadząc samochód. - Wpuściłem do swojego życia niewłaściwego człowieka, a on podał mojej rodzinie narkotyki, a resztę przekupił, by byli przeciw mnie - westchnął. - Teraz nie mam nikogo, dosłownie. Moja rodzina nadal... Och, jesteśmy.
Wysiedliśmy z samochodu i to, co ujrzałem... To był chyba najgorszy widok, jaki kiedykolwiek widziałem.
Riker siedział z nożem w ręku i uśmiechem na twarzy, a jego ręka - od koniuszków palców po ramię - pokryta była ranami ciętymi. Ellington zawiązywał sobie koszulkę wokół szyi, mocno pociągając i zarazem się śmiejąc. Natalia siedziała w towarzystwie mnóstwa wypalonych zapałek, jednocześnie trzymając w ręku jedną i podpalając sobie rękę, a następnie gasząc ogień o bluzkę i zaczynając od nowa. 
Nie mogłem wytrzymać. Wbiegłem na tory, nie zważając na ból.
-Nie, przestańcie! Nie możecie! Ej, zostaw to! - krzyczałem, rozwiązując Ellingtonowi koszulkę, zabierając Natalii zapałki, a Rikerowi nóż. To jakaś paranoja... Patrzyłem na to i nie wierzyłem. To sen, to na pewno sen! 
Nagle rozległy się syreny - przybyła policja i pogotowie. Patrzyłem, jak zabierają moje rodzeństwo do karetki, a potem zrobiło mi się słabo. Usłyszałem tylko niewyraźne wołanie i płacz mężczyzny.
-To jest moja córka! Córeczko! 
__________________________________


KAŻDY KOMENTARZ ZMNIEJSZA CZAS OCZEKIWANIA NA KOLEJNY ROZDZIAŁ


piosenka z tytułu: This Is What It Takes

sobota, 18 kwietnia 2015

37. Im going too fast, heart first, my head just can't slow me down

*** Ross ***
Nie czekałem ani chwili dłużej. Z Ellingtonem czy bez, muszę się tam dostać. Może ten psychopata zabrał Ratliffa? A może próbował go porwać, a on uciekł? Jak dla mnie był to najbardziej wesoły scenariusz.
Powoli wsiadłem do samochodu, uważając na moje obrażenia. Odpaliłem silnik i ruszyłem w dalszą drogę. Minuty dłużyły mi się w nieskończoność, mimo że jechałem dosyć szybko.
Po jakiejś godzinie monotonnej jazdy moim oczom ukazała się zaniedbana, obskurna ulica. Po jej dwóch stronach rozciągało się sześć niskich bloków. Ze ścian odpadał zżółkły tynk, dachy w wielu miejscach były naderwane, okna wybite lub pozabijane deskami, a wilgoć można było wyczuć kilometr stąd. Tak. To Mood Street.
Zacząłem się  zastanawiać, dlaczego w adresie podany jest numer 28, skoro dookoła nie ma nic, tylko sześć  obleśnych bloków. Czy największym numerem nie powinno być 6?
Zaparkowałem jakieś pięćdziesiąt metrów od pierwszego bloku i wysiadłem z auta. Od razu z daleka zauważyłem dwoje dzieci, prawdopodobnie czymś otumanionych, a obok nich mężczyzna z brodą w podobnym stanie. Trzymał w ręku kij bejsbolowy, dlatego postanowiłem, że poczekam aż odejdzie. Nie chcę dzisiaj umrzeć, a w tym stanie nie dałbym rady się obronić.
Nagle coś mi się przypomniało. Szybko wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Natalii. Rozległ się cichy sygnał i po chwili usłyszałem jej dźwięczny głos.
-Ross? - zrobiło mi się ciepło na sercu. Nic jej nie jest! Siedzi w domu, w wygodnym łóżku i nie ma pojęcia,  że właśnie wybieram się na pewną śmierć dla ratowania rodziny. Lepiej dla niej. Może przeżyję?
-Cześć kochanie. Jak się czujesz? - spytałem zatroskany.
-Dobrze... Nie wiem, co się stało i co tutaj robię, jest mi okropnie słabo i niedobrze, ale dziwnym trafem cieszę się, że tu jestem. Powiedz mi, gdzie są wszyscy? I ty? I jaki dziś dzień?
-My... Ja... - łzy podeszły mi do oczu, ale natychmiast wziąłem się w garść. - Nie martw się o nas. Ratliff zbytnio zabalował  i musimy pozbierać go do kupy. Jesteśmy w klubie, będziemy w domu za... - westchnąłem - jakiś czas. Dzisiaj jest 30 czerwca, właściwie to ten dzień dobiega już końca.
-30 czerwca... No dobra... Pójdę zrobić sobie kolację.
-Tylko nie wychodź z domu - pociągnąłem nosem.
-Nie zamierzam, dochodzi północ! - zaśmiała się wesoło. Kocham jej śmiech. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będzie mi tak bardzo potrzebny, jak w tamtym momencie. - Ale Ross, obiecaj mi, że wrócisz szybko. I że nic, ale to nic ci się nie stanie.
Przez chwilę nie mogłem wydusić słowa przez łzy kotłujące się pod moimi powiekami, ale wziąłem głęboki wdech i przemówiłem.
-Jasne, że nic mi nie będzie!  Co może mi się stać w głupim klubie? - wymusiłem śmiech.
-Zaraz może ci się coś stać, jeśli nie wytłumaczysz mi i moim przyjaznym kolegom, co tutaj robisz i po co przyszedłeś - zza pleców rozległ się zimny głos a moje serce gwałtownie podskoczyło. Szybko rozłączyłem się z Natalią i powoli odwróciłem się w stronę źródła głosu.
Moim oczom ukazała się ogromna sylwetka z kijem bejsbolowym. Spojrzałem w górę i zobaczyłem pełną gniewu twarz i zwężone oczy wpatrujące się we mnie z pogardą.
-Ja przepraszam, ale gdzieś tutaj moja rodzina... - zacząłem spanikowany.
-Rodzina, hm? Rodzina jest bardzo ważna. Powiedz mi, o co chodzi.
Osłupiałem. Sądziłem, że rzuci się na mnie z tym kijem lub zrobi coś gorszego, a on po prostu... To jakiś żart?
-Pewien psychopata ukrył się gdzieś tutaj razem z moim rodzeństwem, blok numer 28, mieszkanie dziewiąte...
-No nie - wywrócił oczami mężczyzna. - A Derek znów zaczyna! Tutaj nic nie znajdziesz, to podpucha. Po prostu uważał za zabawne fakt, że gdybyś trafił nie na mnie, a na kogoś innego, już byś nie żył. Derek odwala często takie cyrki. Wróć do swojego domu, jak najszybciej. Tam powinieneś znaleźć swojego przyjaciela. Jeśli się pospieszysz - może będzie jeszcze żywy. Zresztą nie wiem, różne sztuczki stosuje ten kawalarz. A gdzie i jak znajdziesz innych członków rodziny, dowiesz się na miejscu. Przynajmniej tak to przebiegało niedawno. A teraz wynocha, zanim zobaczy cię ktoś, kto chętnie sprałby ci tę piękną buźkę.
Zaniemówiłem. Nie rozumiałem nic z tego, co on mówił. Derek? 'Tak to przebiegało niedawno'? Czy to stąd wiedział, że Ellington zniknął?
-Em... Przepraszam, ale... Czy ten em... mężczyzna nie ma na imię Zbigniew? - spytałem niepewnie.
-Zbigniew? To jakieś rosyjskie imię? Chłopcze, zaczynasz wariować. Śpiesz się, chyba że chcesz zobaczyć swojego przyjaciela w kawałkach.
Nie musiał powtarzać dwa razy. Pokuśtykałem do samochodu i uważnie do niego wsiadłem. Miałem już zamykać drzwi, kiedy mężczyzna znów przemówił.
-Masz, przyda ci się - powiedział, wyciągając z plecaka bandaż, plastry, chusteczki i wodę utlenioną. Podziękowałem i postanowiłem zająć się moimi ranami, bo nie ułatwiały mi poruszania się.
Kiedy moja ręka, kostka, warga, nos i ramię zostały odpowiednio odkażone i opatrzone, ruszyłem w drogę powrotną. Gaz wciskałem o wiele mocniej niż zwykle, a serce biło mi jak szalone. Wiedziałem, że przy takiej prędkości nawet wjechanie na większych rozmiarów kamień by mnie zabiło. Ale nie to teraz się dla mnie liczyło. Ważna była tylko rodzina i Ellington. No i oczywiście Natalia. O matko. Natalia! Przecież ona jest w domu... Czy ten cały Derek jej coś zrobił?! I co z jej ojcem, który uciekł z więzienia? Może współpracują? Kto im otworzył drzwi? A co, jeśli Natalia dostała od nich porcję narkotyków? Tysiące pytań kotłowało się w mojej głowie, podczas gdy samochód nabierał coraz większej prędkości. 
Z głębokich rozmyślań wyrwał mnie znak z napisem Cook Street, który właśnie minąłem. Jestem już tutaj? Wow, naprawdę nadaję się na filozofa, jeśli tracę poczucie czasu z powodu rozmyślań. 
Zostało mi piętnaście minut. Czas zaczął mi się dłużyć, mimo że jechałem dość szybko jak na teren zabudowany.
Wreszcie dojechałem pod dom. Wszystkie światła były zapalone. Podbiegłem do drzwi i już chwyciłem za klamkę, kiedy usłyszałem ciche stłumione jęknięcie, jakby ktoś kogoś zakneblował.
Wtedy zauważyłem małą, czerwoną karteczkę na drzwiach z napisem 'NIE OTWIERAJ DRZWI'. Co? Niby dlaczego miałbym nie otwierać? Nie, chwila. Jeśli to zrobię, może stać się coś złego. A co, jeśli zobaczę martwego Ratliffa? Nie, tego bym nie przeżył.
Postanowiłem wejść tylnymi drzwiami, jednak na nich spoczywała kartka z napisem 'NIE, NIE JESTEŚ SPRYTNY. TYCH DRZWI TEŻ LEPIEJ NIE OTWIERAJ'. Co ja mam, do cholery, zrobić?!
Na szczęście rolety w oknach były poodsuwane. Podbiegłem do największego i to, co ujrzałem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Ratliff był przywiązany do krzesełka naprzeciwko frontowych drzwi. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że przy drzwiach znajdował się idealnie wymierzony w mojego przyjaciela łuk z pokaźnych rozmiarów strzałą, który zaczepiony był o klamkę. Moje serce zamarło.
Przyjrzałem się bliżej. Natalia spoczywała w dokładnie tej samej sytuacji, lecz przy drzwiach tylnych. Wspominałem, że moje serce zamarło, tak? To teraz przestało całkowicie pracować.
________________________________

KAŻDY KOMENTARZ ZMNIEJSZA CZAS OCZEKIWANIA NA KOLEJNY ROZDZIAŁ!


piosenka z tytułu: Oh My Goodness

środa, 15 kwietnia 2015

36. Even though it hurts I can’t slow down, walls are closing in and I hit the ground

*** Ross ***
-Jedziemy tam - wycedziłem przez zęby.
-Gdzie? - zdziwił się Ellington.
-Mood Street 28, mieszkanie numer 9. Ktoś musiał ciągle powtarzać Natalii ten adres, kiedy była naćpana, i został jej w pamięci.
-A co z... nią? - wskazał na moją dziewczynę, która właśnie wyginała sobie palec i powtarzała 'Niesamowite!'.
-To zbyt ryzykowne. Jedziemy tam sami - zarządziłem. Zaprowadziłem Natalię do łóżka po czym wybiegłem z domu wraz z Ratliffem, nie zapominając zakluczyć drzwi.
-Sprawdź, gdzie dokładnie znajduje się ta ulica - zaleciłem Ellowi, gdy wsiedliśmy do samochodu. Chwycił telefon i wykonał polecenie.
-Ross... To jest dwie godziny stąd - skrzywił się brunet. Aż tyle?! Zawsze wiedziałem, że to gdzieś daleko, ale nie sądziłem, że aż tak... W tym momencie moje szanse odzyskania rodzeństwa spadły do zera. Jednak nie zamierzałem się poddać. Może jeszcze żyją? Może to głupi kawał? Jeśli tak, to trochę się spóźnili - Prima Aprilis było dwa miesiące temu. 
Odpaliłem silnik i ruszyłem. Co chwilę Ell czytał mi wskazówki GPS-u, a moje serce biło coraz mocniej. W tle rozbrzmiewało irytujące radio - Ratliff musiał włączyć akurat wiadomości. 
-Jak na razie wciąż nie ma śladu po niebezpiecznym polskim zbiegu - Zbigniewie R. Policja robi co w ich mocy, by schwytać więźnia, jednak sprawa robi się coraz bardziej poważna. Przeszukano większość budynków mieszkalnych, wszelkie piwnice oraz okolicę Mood Street - po Zbigniewie ani śladu. Policja odmawia udzielania informacji - większość funkcjonariuszy jest na służbie od paru dni, ponieważ liczy się każda sekunda.
-Co?! Przeszukano Mood Street? - ogarnęła mnie fala przerażenia. Czy to oznacza, że ten brutal zabił moje rodzeństwo i uciekł? 
-Sam dobrze wiesz, jakie typy tam się kręcą - uspokoił Ell. - Policja przeszła pewnie wzdłuż ulicy. Uwierz mi, nawet najodważniejsza osoba nie chciałaby wejść do żadnego z tych mieszkań.
Taa Ratliff, dzięki za pocieszenie.
Nagle samochód zaczął zwalniać. Spojrzałem na wskaźnik benzyny i miałem ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy. Ręce trzęsły mi się jak galareta, nie wiedziałem, co zrobimy dalej. 
-Ile jeszcze zostało nam do przebycia? - spytałem zrezygnowany, kiedy auto całkowicie się zatrzymało.
-Jeszcze jakaś... godzina - odparł Ellington. - Nie, moment. Pół godziny... Chwila... Brak zasięgu! - krzyknął, a jego oczy zrobiły się całkowicie okrągłe. W tamtym momencie najchętniej znalazłbym byle jaki sznur i się zabił. Dosłownie.
-Nie, musi być tutaj coś, co może nam pomóc - jęknąłem i wyszedłem z samochodu. Zobaczyłem to, czego najbardziej się obawiałem - całkowite pustkowie. Nie było ani jednego drzewa. W dodatku dookoła mnie znajdowało się okropne błoto. Niewiele myśląc, oparłem nogę na masce samochodu i wdrapałem się na niego. Zrobiłem to w czas, bo błoto prawie pochłonęło moje buty.
-Ross, czy tobie całkowicie odbiło? Chcesz mnie tutaj zatopić? - krzyknął Ellington z samochodu.
-Szukam zasięgu! - odkrzyknąłem. Jest! Jedna kreska. Szybko włączyłem GPS i zrobiłem screenshoty wskazówek drogi. 
-Tutaj, niedaleko jest stacja benzynowa - oznajmiłem, schodząc z samochodu. - I mamy do przebycia jeszcze niecałą godzinę drogi... Autem, oczywiście.
Szybko zabraliśmy plecaki, zamknąłem samochód i ruszyliśmy przed siebie. Wiedziałem, że będzie to długa podróż.

-Stacja benzynowa powinna być za rogiem - wydyszałem po pół godziny drogi. Skręciliśmy, a naszym oczom ukazał się oświetlony budynek. Chciałem skakać ze szczęścia, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Zapłaciliśmy za dużą butlę benzyny i już chcieliśmy wychodzić, kiedy zatrzymał nas podstarzały mężczyzna.
-Panowie mają do przebycia długą podróż, hm? - spytał, kuśtykając do nas z laską w ręku.
-Gdzieżby - odparł ironicznie Ell, wskazując na swoje spodnie, które były w dużej części pokryte błotem. - Już nie pamiętam, jakiego są koloru.
-Tak się składa, że posiadam małą motorynkę, która jeździ dosyć szybko - uśmiechnął się przyjaźnie. - Ale jest problem. Ma tylko jedno miejsce. 
-Przez to błoto? - prychnąłem. - Nie, dziękuję.
-Znam inną drogę, przez asfalt. Skręcisz w tę uliczkę i będziesz jechał prosto do skrzyżowania, a później dwa razy w prawo. Wydaje mi się, że gdzieś w pobliżu znajdziecie swój samochód - powiedział, wręczając mi klucze. Ja mam jechać? No cóż, nic innego mi nie pozostało.
-Spokojnie, nie ucieknę - zapewnił mnie Ellington, wchodząc do budynku. - Przywitam cię gorącą czekoladą.
Odpaliłem silnik i poczułem mocne bicie serca. To i tak bez sensu, oni pewnie już nie żyją. 
Jechałem dosyć długo na prostej drodze, dlatego pozwoliłem sobie zaszaleć z prędkością. 
Nagle ni stąd, ni zowąd pojawiło się przede mną skrzyżowanie. Zahamowałem zbyt mocno, usłyszałem huk, a później nie było nic. Głucha ciemność. Po dłuższej chwili robiło się coraz jaśniej, miałem wrażenie, że obudzę się zaraz w wygodnym łóżku. Niestety, poczułem tylko kamienie, które widocznie były rozsypane wokół asfaltu. Powoli otworzyłem oczy. Zerwałem się na równe nogi i poczułem palący ból głowy. Zaraz potem do głowy dołączyła ręka. Nagle zrobiło mi się niedobrze i okropnie słabo. Nie, tak nie będzie. Nie przegram w tym miejscu. Z każdą sekundą robiło mi się coraz bardziej niedobrze, aż w końcu to wszystko... wyszło na zewnątrz. No, chyba nie muszę tłumaczyć, co zrobiłem. 
Przyłożyłem ręce do twarzy i poczułem, jak z nosa ciurkiem leci mi krew, a wargę mam głęboko rozciętą. Wszystko mnie bolało, ale nie zamierzałem się poddać. Trzęsąc się, wsiadłem na motorynkę i skręciłem w prawo. Jechałem tak przez paręnaście minut, tym razem poprawną prędkością. Ponownie skręciłem w prawo i zauważyłem znaną mi, błotną drogę. Na jej samym początku w oczy rzuciło mi się moje kochane BMW. Pospiesznie zatankowałem samochód, wpakowałem do bagażnika motorynkę i po paru minutach pędziłem w stronę stacji benzynowej. 
Skręciłem i moim oczom ukazał się budynek, jednak już nieoświetlony. Wyszedłem z auta i drżącym krokiem udałem się w stronę budynku. Pociągnąłem za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. 
-Ratliff? - zawołałem. - Proszę, nie rób sobie żartów. Miałem przed chwilą wypadek, jestem wykończony, naprawdę nie mam nastroju.
Ale odpowiedziała mi tylko głucha cisza. Obszedłem powoli budynek dookoła - ani śladu po Ellingtonie i starym mężczyźnie. Zostałem sam.
_______________________________________



KAŻDY KOMENTARZ ZMNIEJSZA CZAS OCZEKIWANIA NA NOWY ROZDZIAŁ!


piosenka z tytułu: Just One Last Time

sobota, 11 kwietnia 2015

35. Twisted insanity, fallen humanity, all I want is some tranquility

*** Ross ***
-Jaka Kornelia? Majaczysz! Nie znam żadnej Kornelii! - krzyczała kelnerka, zasłaniając się tacką.
-TY PODŁA SZMATO! - wydarłem się i przycisnąłem ją z całej siły do ściany. Rękę miałem na jej gardle, więc zaczęła się dusić.
-Ależ Ross, zabawa w chowanego na tym nie polega... - mówiła spokojnie Natalia, uśmiechając się nieprzytomnie. Biedna... Nie wiedziała, że jakaś zdzira nafaszerowała ją narkotykami, czy cokolwiek to było.
-Pozwól... wyjaśnić! - wydyszała Kornelia i zaczęła się szarpać.
-Co masz, kurwa, wyjaśniać?! Że podawałaś mojej dziewczynie dragi?! Jesteś zwykłą, podłą, paskudną...
-TO PRZEZ ROCKY'EGO! - wykrzyczała, płacząc z bólu. Zszokowany, zabrałem rękę z jej gardła. Kornelia złapała się za szyję i zaczęła głośno szlochać.
-Nie rycz, suko - rozkazałem surowo - tylko mów, jak było.
Dziewczyna otarła łzy i spuściła głowę.
-Rocky potrącił Izabelę - zaczęła ochrypłym głosem. - Twój braciszek uciekł z miejsca wypadku jak jebany tchórz. Ona leżała w ciężkim stanie w szpitalu przez dwa pierdolone miesiące! Teraz ma zmasakrowaną twarz i ogromną bliznę po dziurze w nodze, myślisz, że to nie boli?! Moja najlepsza przyjaciółka mogła umrzeć przez idiotyzm twojego durnego brata!
Jej słowa docierały do mnie z pięciokrotnym opóźnieniem. Rocky? Nie mogłem uwierzyć. Owszem, może stał się ostatnio oschły, poważny, naburmuszony, nie chciał z nikim gadać... Ale czy byłby w stanie uciec z miejsca wypadku, nie mając wyrzutów sumienia? Chwileczkę... W tamtym momencie coś przyszło mi do głowy.
-Kiedy to się stało? - spytałem surowo.
-30 marca.
Serce mi stanęło. To przecież parę dni po tym, jak wróciliśmy do Miami! Czy to dlatego Rocky stał się taki skryty? Przez wyrzuty sumienia? Czyli nie chodziło tylko o Emilię? To jakaś paranoja, to się nie może dziać... 
-Nie było nawet żadnej pieprzonej rozprawy sądowej, bo Iza ma złote serce i powiedziała, że nie wini nikogo, kto jest bliskim osoby, którą kocha - wycedziła przez zęby, a mi serce stanęło po raz kolejny. Izabela nadal mnie kocha?
-Mówiła, że jest w porządku, sama zgodziła się na zerwanie.
-Co innego miała zrobić? Widziała, że włóczysz się z tą szmatą - wskazała na Natalię, która właśnie wyjadała cukier z cukierniczki. Ciśnienie mi się podniosło.
-NIGDY NIE NAZYWAJ NATALII SZMATĄ! - wykrzyczałem i uderzyłem Kornelię w twarz. Nie będę szanował suki, która mści się na mojej dziewczynie!
-Pożałujesz tego - szepnęła rudowłosa, trzymając się za łzawiące, napuchnięte oko. Nie miałem siły dłużej z nią rozmawiać. Wziąłem Natalię za rękę i trzasnąłem drzwiami, które po krótkiej chwili wypadły z zawiasów.
Na zewnątrz czekał na nas Ellington z otwartą buzią. 
-To było... Ja naprawdę... A mówiłem... - nie mógł sklecić zdania, był zbyt zdenerwowany.

Od razu pojechaliśmy do szpitala, by dowiedzieć się, czy Natalii nic nie jest. Po szczegółowych badaniach okazało się, że substancja odurzająca była szkodliwa tylko w małym stopniu. Mogliśmy wrócić do domu, za dwa dni dragi opuszczą jej organizm i wtedy będzie sobą. 
Wróciliśmy około czwartej po południu. O dziwo - nikogo nie było w domu. Rydel zostawiła karteczkę, że udała się z Rikerem na zakupy i kręgielnię. 
Wyciągnąłem się przed telewizorem, a Natalia razem ze mną, natomiast Ellington poszedł do kuchni by zrobić kolację. W telewizji leciała akurat jakaś durna komedia, ale nie miałem siły przełączać.
-Wiesz, Ross... - zaczęła blondynka. - Nie pamiętam dlaczego, ale w głowie ciągle mam jakiś adres... Może mi się przyśniło? - mówiła, wciąż z uśmiechem.
-Powiedz, może kojarzę...
-Mood Street 28, mieszkanie numer 9 - zaśmiała się. - Ale to dziiiwne...
-Znam tę okolicę. Nie jest zbytnio ciekawa... Wiesz, melina, dokoła ludzie, którzy chcą ci przyłożyć, no i przestępstwa. Wydaje mi się, że mogłaś usłyszeć o niej w wiadomościach, albo przeczytać w gazecie.
-Ach, możliwe - szepnęła i ułożyła mi się na ramieniu. Zrobiłem się senny, zamknąłem oczy i odpłynąłem. 
Obudził mnie głos Ratliffa.
-Ross, obudź się - potrząsnął mną. - Rydel i reszta jeszcze nie wrócili, jest dziewiąta..
Zerwałem się jak oparzony, budząc przy tym Natalię.
-Eeej, spałam - odezwała się, ziewając. Nadal uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Złapałem za telefon i wybierałem po kolei numery każdego z rodzeństwa. Nikt nie odebrał.

Po paru minutach wszyscy byliśmy w samochodzie, udając się w kierunku kręgielni. Sklepy były już zamknięte, więc była to jedyna opcja. Niestety, nikogo z nich tam nie zastaliśmy. Ellington przepytał chyba każdą osobę - nikt nie widział Rikera i Rydel. O Rocky'ego się nie martwiłem - jego rutyną jest wracanie o północy.
Zawiedzeni, wróciliśmy do domu. Od razu wszedłem do łazienki i wziąłem zimny prysznic. Woda przyjemnie zmyła ze mnie stres. Przecież i tak wrócą. Niepotrzebnie się martwię. Podobno 99% ludzkich obaw nigdy się nie sprawdza. Zapewne siedzą sobie teraz w jakimś klubie, piją drinki i tańczą jak nienormalni.
Wyszedłem z łazienki i rozłożyłem się na sofie. Włączyłem telewizor. Ugh, same idiotyczne programy. Salon sukien ślubnych? Naprawdę ktoś to ogląda? W ostateczności przełączyłem na wiadomości i oglądałem reportaż na temat niesprawiedliwych wynagrodzeń pielęgniarek.
Po chwili do pokoju wszedł Ellington.
-No ja naprawdę nie wiem, czy oni robią sobie jakieś żarty? - powiedział, marszcząc brwi.
-Też mi się tak wydaje. Trochę dziwne, dawać aż tak wysokie wynagrodzenia, podczas gdy niektóre praktycznie nic nie robią...
-Nie mówię o tym - wywrócił oczami. - Czy naprawdę Rydel nie napisała tutaj, o której wrócą? - zmarszczył brwi i zaczął ponownie czytać napis na kartce.
W tym momencie spiker zaczął mówić o przestępcy, który niedawno uciekł z więzienia. Może wreszcie dowiem się, kim on jest.
-..śledztwo nadal trwa. Jak na razie policja przeszukała wszystkie miejsca publiczne, jutro rozpocznie się ponowne poszukiwanie poszlak i kto wie, może już niedługo będą mogli państwo spać spokojnie. Ciekawe jest, że Zbigniew R. to Polak, jednak był niebezpieczny dla środowiska w takim stopniu, że polski rząd był zmuszony przysłać go tutaj. Strażnicy Stanowego Zakładu Karnego Silver Key na początku zapewniali, że Polak nie ma żadnych szans ucieczki, jednak była to pusta obietnica. Pozostaje nam jedynie zgadywać, czy pracownicy więzienia popełnili błąd, czy też może zbieg okazał się zbyt podstępny na najporządniejszy zakład karny w Stanach...
W tym momencie serce podeszło mi do gardła. Polak... Natalia ma na nazwisko Raj... Czyżby to... ale nie, to niemożliwe...
-Ross - zaczął z przerażeniem Ellington - Tej kartki nie pisała Rydel.
Ciśnienie skoczyło mi gwałtownie. Mood Street 28, mieszkanie numer 9.
________________________________________


KAŻDY KOMENTARZ ZMNIEJSZA CZAS OCZEKIWANIA NA KOLEJNY ROZDZIAŁ!


piosenka z tytułu: Whiplash

sobota, 4 kwietnia 2015

34. We ruled the world, thought I'll never lose her out of sight

*** Ross ***
No i nadszedł ten dzień. 30 czerwca. Wstałem z pustego łóżka (Skoro czuję się dobrze, nie muszę spać już w twoim pokoju, kochanie!) i sięgnąłem po telefon. Piąta czterdzieści. Od paru dni się nie wysypiam - wstaję o bardzo wczesnych porach, a w nocy do późna nie mogę zasnąć. Myślę, że spowodowane jest to stresem przed dzisiejszym dniem. Tak, to właśnie dzisiaj jedziemy w to przeklęte miejsce na całą noc.
-Rossy, wstajemy! Wiesz, jaki dziś dzień? - powiedziała śpiewającym tonem Natalia, wkraczając do mojego pokoju.
-Ależ oczywiście! To właśnie dziś wystawisz się na niebezpieczeństwo utraty zmysłów, jadąc w to okropne miejsce! Chociaż nie, czekaj... Już ci to nie grozi, straciłaś je parę dobrych dni temu! - krzyknąłem ze złością.
-Kochanie, po co te nerwy? Miałam na myśli urodziny mojego taty - powiedziała ze stoickim spokojem, jakby zapomniała, że ten brutal zamordował jej matkę.
-Twojego taty?! Czy ciebie do reszty pojebało? Dlaczego się uśmiechasz, wspominając go?! To jest chore! - krzyknąłem i wybiegłem z pokoju. Wpadłem do łazienki po czym zatrzasnąłem drzwi. Miałem dość jej zachowania. Czy ktoś ją, kurwa, podmienił?! Jak dotąd płakała mi w ramię i trzęsła się ze strachu, gdy wspominała o swoim ojcu. A teraz? Wesoło oznajmia mi, że dziś jest szczególny dzień, bo jej tatuś ma urodziny! Czułem się jak w jakimś pierdolonym filmie psychologicznym, gdzie bohater zostaje otoczony wyłącznie ludźmi bez uczuć, coś jak w Inwazji. Jasne, mam osoby, które są całkowicie normalne, ale co, jeśli Natalia była całym moim światem? Była, bo teraz nie jest sobą. O co, do cholery jasnej, chodzi? Może jakimś cudem znalazłem się w Pamiętnikach Wampirów, a Natalia została przemieniona i wyłączyła człowieczeństwo? To byłoby całkiem logiczne, gdyby nie to, że wampiry to bujda. Ugh, czemu to wszystko nie ma sensu?! Nie wytrzymałem. Łzy pociekły mi z oczu, pierwszy raz od wielu miesięcy. Działo się coś złego, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Straciłem ją. Najpierw Rocky, potem ona. Nic już nie rozumiem.
-Natalia?! Co się dzieje? Płaczesz? W końcu? - usłyszałem zza drzwi uradowany głos Ella.
-To ja, idioto - wypaliłem ze złością.
-Ross? Wyjdź, pogadamy, spróbuję pomóc - wytrzeszczyłem oczy. Normalny Ellington śmiałby się ze mnie do rozpuku. Czy jego też ktoś podmienił?
-Nie patrz na mnie takim wzrokiem, mam uczucia - zaśmiał się chłodno, gdy usiedliśmy przy stoliczku w jego pokoju.
-Domyślam się, musiało boleć, kiedy straciłeś kogoś, kogo traktowałeś jak brata - odparłem, pociągając nosem. Ell zrobił minę typu 'nie pomagasz'. - Przepraszam, jestem roztargniony i bredzę.
-Nie bredzisz. Rocky przepadł i nic na to nie poradzę - uśmiechnął się gorzko, a w jego oczach zabłysły łzy. - No, ale miałem pomóc tobie, a sam się użalam - otworzył szeroko oczy, zmuszając łzy do wrócenia tam, skąd przybyły.
-Natalia jest ostatnimi czasy dziwna i każdy chyba to dostrzegł - zacząłem. Co powiedzieć dalej? Każdy wie, co z nią nie tak. Postanowiłem mówić to, co ślina przyniesie mi na język. - Dzisiaj stwierdziła, że jest wyjątkowy dzień, ponieważ jej tatuś ma urodziny. Mówiła to z uśmiechem... Rozumiesz? Jeszcze dzisiaj muszę jechać z nią nad to przeklęte jeziorko...
-Nadal uważam, że są w to zamieszane osoby trzecie - westchnął Ratliff. - I wiesz co? Mam pomysł. 
-Jaki znów pomysł? - spytałem, ledwo zipiąc.
-Co powiesz na małe śledztwo, prawie-braciszku?

Godzinę później zeszliśmy do kuchni, by zjeść śniadanie. Natalia siedziała przy stole z miską owsianki i telefonem w ręku. Ciągle się uśmiechała. 
-Co tam, kochanie? - powiedziałem rozpromieniony, dając jej buziaka w policzek.
-Ooo, pan Wiecznie-Zmartwiony wreszcie się ogarnął? - ucieszyła się i pocałowała mnie.
-Doszedłem do wniosku, że skoro jesteś szczęśliwa to powinienem odpuścić - skłamałem. Całkiem dobrze mi to wychodzi.
Ellington 'przypadkowo' nadepnął na moją stopę. Ugryzłem pięść i spojrzałem na niego ze złością.
-Spójrz na jej telefon - powiedział bezgłośnie. Natychmiast wstałem i pod pretekstem zajrzenia do lodówki, przeszedłem wolno obok blondynki. Na ekranie jej telefonu widniało przypomnienie o treści KAFEJKA - 12.00 - NIE ZAPOMNIEĆ!!!. Skinąłem głową do Ratliffa, a on już wiedział, co będziemy dzisiaj robić.

Do około jedenastej ja, Natalia i Ratliff oglądaliśmy telewizję. Niezbyt zdrowo, ale nic innego nie mieliśmy do roboty. W tym czasie reszta rodzeństwa zdążyła wstać i zjeść śniadanie.
-Dobra, ja muszę się zbierać - powiedziała Natalia, wstając z sofy. - Jadę do jakiegoś sklepu, muszę kupić jedzenie na nasz dzisiejszy biwak.
-Podwiozę cię - zaproponowałem.
-Niee, doskonale znam autobusy, mam długoterminowy bilet, powinnam go używać - machnęła ręką i weszła do łazienki.
-Poczekamy parę minut i pojedziemy za nią - powiedział Ell półgębkiem. Skinąłem głową, a po chwili Natalia wyszła z łazienki i udała się do wyjścia.
Po paru minutach uważnie wyszliśmy z domu i władowaliśmy się do samochodu naszego sąsiada, pana Smitha - oczywiście za pozwoleniem. Natalia od razu rozpoznałaby samochód mój albo kogokolwiek z mojego rodzeństwa.
-Na który przystanek twoja bezuczuciowa wampirzyca zwykle chodzi? - spytał Ellington, odpalając silnik.
-Jedź na Cook Street, ten pierwszy. 
Silnik odpalił i po mniej niż minucie byliśmy na przystanku. Właściwy autobus akurat nadjechał, byliśmy tuż za nim. Zobaczyłem Natalię wsiadającą do pojazdu - nadal się uśmiechała.
Jechaliśmy za autobusem przez jakieś piętnaście minut. Po tym czasie auto zatrzymało się pod jakimś obskurnym pubem. Jak Natalia mogła nazwać to kafejką?
Szybko zaparkowaliśmy na wolnym miejscu i wysiedliśmy z samochodu. Budynek wyglądał naprawdę paskudnie. Trzy z pięciu okien zabite były deskami. Drzwi w dużej części zjedzone przez korniki sprawiały wrażenie, jakby miały odpaść po złapaniu za klamkę, która zwisała luźno. Dach był całkowicie poziomy i zapadnięty w jednym miejscu. Jedynie ściany wyglądały dosyć porządnie.
Podeszliśmy do okna. Lekko uniosłem deskę, niedbale przymocowaną do okna. Przez kurz na szybie nie mogliśmy zobaczyć zbyt wiele, dlatego Ell powoli przetarł rękawem po oknie. W środku było paskudnie. Dwa wysłużone stoły bilardowe, a nad nimi zwisające żarówki bez abażuru. Wiele stolików, które były w opłakanym stanie. Krzesła oplute i z wyłamanymi pojedynczymi nogami. A w samym kącie pewna blondynka - Natalia.
-Wchodzimy tam? - spytałem niepewnie.
-Nie, coś się dzieje, widzisz? Nie, nie patrz na nią, tylko na bar.
Spojrzałem w kierunku lady i zobaczyłem, jak ruda kelnerka wsypuje jakiś biały proszek do kawy.
-To na pewno nie jest cukier - szepnął Ellington.
Kelnerka podeszła do stolika, przy którym siedziała Natalia i wręczyła jej kawę, na co ta odpowiedziała uśmiechem.
-O nie, wchodzę tam i to w tej chwili - powiedziałem ze złością i podbiegłem do drzwi. Bez chwili namysłu wyważyłem je kopniakiem i wpadłem do pomieszczenia jak burza.
-Nie pij tego, kurwa! - wydarłem się i zabrałem kubek ze stolika Natalii. Blondynka nadal się uśmiechała i mamrotała coś w stylu Rossy, uspokój się, kochanie...
-Co pan robi?! - podbiegła do mnie ruda kelnerka.
-Co JA robię?! Kurwa mać, co jest z tobą nie tak?! Dosypałaś jej coś tutaj! - krzyczałem, nie patrząc nawet w stronę kelnerki. - Wiesz co?! Udław się tą naszpikowaną dragami kawą! - wydarłem się i wylałem płyn na rudowłosą dziewczynę.
-Ty... Ty... - krzyczała ze złości. Spojrzałem na nią i nie uwierzyłem własnym oczom.
-KORNELIA?
___________________________________


KAŻDY KOMENTARZ ZMNIEJSZA CZAS OCZEKIWANIA NA NOWY ROZDZIAŁ!


piosenka z tytułu: Don't You Worry Child

wtorek, 31 marca 2015

33. They threw us to the wolves, but I can't say I'm stronger now. My backs against the wall, I'm drifting door to door

*** Ross ***
Rano obudziłem się tak gwałtownie, że miałem wrażenie, jakby ktoś uderzył mnie kijem baseballowym. Przetarłem oczy i podniosłem głowę, a moim oczom ukazało się coś przerażającego. Przede mną stał zakapturzony mężczyzna z nożem przy szyi Natalii. Kompletnie mnie zatkało. Chciałem się na niego wydrzeć, ale język uwiązł mi w gardle.
-30 czerwca - powiedział mężczyzna zdeformowanym głosem. - Masz tydzień, by się z nią pożegnać.

-ROSS! MIAŁAM KOSZMAR! - otworzyłem zaspane oczy. Nade mną stała Rydel.
Natalii nie było obok. Zerwałem się jak oparzony, serce podeszło mi do gardła.
-Gdzie ona jest?! - krzyknąłem.
-Właśnie o tym mówię! Miałam koszmar, był jakiś facet w kapturze, miał nóż, chciał zabić Natalię i mówił coś o tygodniu, 30 czerwca, nie pamiętam... O co chodzi... - Rydel chodziła w kółko po pokoju, trzymając się za głowę.
Po chwili usłyszeliśmy kroki i do pokoju wpadli Riker i Ellington.
-Z Natalią wszystko w porządku? - mieli wytrzeszczone oczy i trzęsły im się ręce.
-Wy też? - spytałem chórem z Rydel.

Przeszukaliśmy cały dom - ani śladu Natalii. Odchodziłem od zmysłów. Gdzie ona jest? Jeśli coś jej się stanie... Nie przeżyłbym tego. O co chodzi? Kim jest ten mężczyzna w kapturze? Może to jej tata... Nie, to niedorzeczne. On aktualnie gnije w celi, gdzieś w Polsce. Nie śniłby nam się w takiej scenerii.
Po chwili trzasnęły drzwi. Wszyscy biegiem udaliśmy się na dół. 
Co tam ujrzeliśmy? Rocky'ego i Natalię, jak gdyby nigdy nic, wchodzących z wypchanymi papierowymi torbami do kuchni. Zaraz potem brunet udał się po schodach do swojego pokoju.
-Natalia, do cholery jasnej! Wiesz, jak się martwiłem?! - krzyknąłem.
-Ale o co chodzi? Lodówka była prawie pusta, więc postanowiłam pójść na zakupy, a Rocky mi pomógł - tłumaczyła. - Nie rozumiem, co w tym złego? Nigdy nie martwiłeś się, że gdziekolwiek wyszłam...
Po chwili wszyscy opowiedzieliśmy jej o naszych koszmarach.
-Czekajcie... Mieliście ten sam sen... W tym samym czasie? - blondynka wybałuszyła oczy. - To przecież niesamowite! Zawsze chciałam...
-Ty nie rozumiesz powagi sytuacji! - złapałem się za głowę.
-Facet w kapturze powiedział, że 30 czerwca umrzesz, naprawdę cię to nie rusza? - Rydel nie mogła wytrzymać beztroskiego zachowania mojej dziewczyny. Ja zresztą też. Przecież powinna się przejmować, powinna być wystraszona, powinna być sobą! Co z nią nie tak?!
-Nie, nie rusza mnie to ani trochę - powiedziała z przekonaniem. - Postanowiłam sobie, że nie będę się tym więcej przejmować. To głupie koszmary, i tyle. A to, że mieliście ten sam sen w tym samym czasie, to zwykły zbieg okoliczności. 30 czerwca mój tata ma urodziny. Widzisz? Kompletny zbieg okoliczności.
-Ty już naprawdę zwariowałaś - odezwał się Ratliff, podczas gdy Natalia spokojnie pakowała jedzenie do lodówki.
-Może jestem za stary na takie rzeczy i nie powinienem w to wierzyć, ale coś jest nie tak - Riker zmarszczył brwi. - Zbyt dużo tu tych 'zbiegów okoliczności'. 
-Naprawdę, nie musicie się o nic martwić - odezwała się blondynka z uśmiechem. - Czuję się wspaniale, fizycznie i psychicznie.
Popatrzyłem na Rikera znacząco. On już wiedział, co mam na myśli.
Szybko wbiegliśmy po schodach i skierowaliśmy się do pokoju naszego brata.
-Rocky, masz 3 sekundy na otworzenie drzwi - zagroził Riker. - Przekonałeś się już parę razy, że potrafię je wyważyć.
Po chwili drzwi uchyliły się, a naszym oczom ukazała się gburowata twarz bruneta.
-Streszczajcie się - powiedział znudzonym tonem.
-Dałeś coś Natalii - odezwałem się ze złością. - Jeśli chcesz, ćpaj po kątach, ale nie mieszaj w to mojej dziewczyny! 
-Słucham? - zaśmiał się chłodno Rocky. - Nie ćpam. Jesteście kompletnymi cymbałami. Po prostu pozwoliłem jej się wyluzować. NIC jej nie dałem - wycedził przez zęby i zatrzasnął drzwi. No tak - Rocky. Brakuje mi jego starej wersji. Kiedyś potrafił się śmiać, żartować, robić psikusy. Teraz jedyne co potrafi, to wychodzić z domu rano i wracać wieczorem, albo zamykać się w swoim pokoju. Chyba go straciliśmy.

Obiad zjedliśmy w ciszy. Natalia wciąż była w stanie stoickiego spokoju, Riker, Ratliff i ja nadal się denerwowaliśmy, a Rydel wyraźnie się bała. A Rocky? Wyszedł na miasto.
-Wiecie, zastanawiam się, jak czuje się teraz ta sałatka - zaczął Ell, wskazując na swój talerz. - Pewnie boi się, że ją zjem. Albo raczej POWINNA się bać. Ale jak widzicie, leży na talerzu i nic nie robi. I dzięki temu mogę zrobić tak - wziął trochę sałatki na widelec i zjadł.
-Ratliff, uspokój się, nie pomagasz - skarciła go Rydel.
-Nie! Tutaj wyraźnie dzieje się coś dziwnego, coś niebezpiecznego, a ona nie zamierza nic z tym zrobić! Chcesz zgrywać męczennicę? Proszę bardzo! Tylko potem nie proś nas o pomoc, kiedy będzie się działo coś naprawdę złego! Wtedy będzie już za późno, moja droga. Jestem ciekawy, jaką minę będzie miał twój ojciec, kiedy wbije ci nóż w szyję! Hm, bardziej na psychopatę czy poważnego, seryjnego mordercę? A może nie użyje noża? Może udusi cię gołymi rękami? Przecież tak uwielbiał przemoc fizyczną! Może sięgnie po pistolet? ZA NIEDŁUGO SIĘ DOWIEMY!
Natalia spojrzała na niego ze łzami w oczach i wybiegła z kuchni.
-I co zrobiłeś, idioto?! Wiesz, jak ona teraz się będzie czuć?! - Rydel była na skraju zdenerwowania.
-Nie, spokojnie - uspokoił ją Riker. - On wie, co robi. I właśnie zaliczył pierwszy krok do odgadnięcia, o co tu chodzi - blondyn miał rację. Zrozumiałem, co trzeba robić. I należy działać szybko.

-Ross, znasz numer do tego więzienia w Polsce? - spytał Riker wieczorem. - Chcę zadzwonić i upewnić się, czy ten brutal wciąż tam siedzi.
-Nie mam, niestety - załamałem ręce. Po chwili usłyszałem kroki zbliżające się do mojego pokoju. Gestem nakazałem bratu, żeby wyszedł. Blondyn zrozumiał, kto idzie i pośpiesznie opuścił pomieszczenie.
-Hej Ross, mam pomysł - moja dziewczyna stanęła w drzwiach, rozpromieniona i uśmiechnięta.
-Niedawno płakałaś... Kompletnie cię nie rozumiem - przyznałem szczerze.
-Oj, to była chwilowa załamka, nic takiego. Posłuchaj mnie, wiem jak ci udowodnić, że to wszystko to zwykła ściema i zbieg okoliczności.
-Zamieniam się w słuch... - powiedziałem niepewnie.
-Zanocujemy w tamtym 'magicznym' miejscu jeszcze raz. 30 czerwca.
__________________________________________


KAŻDY KOMENTARZ ZMNIEJSZA CZAS OCZEKIWANIA NA NOWY ROZDZIAŁ!


piosenka z tytułu: Another World

sobota, 28 marca 2015

32. One of those nights we felt invincible, and every glass was full, one of those nights

*** Ross ***
Nie czekając, udaliśmy się do poradni psychologicznej. W poczekalni był tłok, jednak Riker bąknął coś w stylu 'załatwię to' i już po paru minutach wszedłem z Natalią do gabinetu.
Niebieskooka, młoda brunetka przywitała nas uśmiechem zza biurka.
-Nazywam się Olivia Dovey, mam nadzieję, że uda mi się pani pomóc - powiedziała, ciągle się uśmiechając. - Zamieniam się w słuch.
-No więc, pani Dovey...
-Mów mi Liv.
-Liv... - Natalia spojrzała na mnie znacząco. Nie chciała, żebym był przy tej rozmowie.
-Jasne, poczekam na zewnątrz - powiedziałem zmieszany i szybko wyszedłem.
Minuty mijały straszliwie wolno, siedziałem w poczekalni, prawie zasypiając. Sytuacji nie poprawiali Rydel i Riker, którzy rozmawiali o jakichś naukowych pierdołach. Z nudów zacząłem przyglądać się ludziom. Przy drzwiach siedziała starsza pani, która wciąż kaszlała - chyba pomyliła przychodnie. Zaraz obok niej matka głaskała po głowie swojego synka, który płakał i cały się trząsł. Naprzeciwko nich siedział jakiś podstarzały mężczyzna z ogromnymi zmarszczkami, który ciągle łypał na mnie ze złością. O co mu chodzi? Wszedłem przed kolejką, ale to nie moja wina. Riker to załatwił, więc niech jego się czepia. 
-Panie Lynch, zapraszam do sali - usłyszałem i z gabinetu wyjrzała do mnie Olivia. Zerwałem się z miejsca i zatrzasnąłem za sobą drzwi.
-Wie już pani, co zrobić, by jej przeszło? - spytałem z nadzieją.
-Jestem psychologiem, nie cudotwórcą - odpowiedziała strapiona, biorąc łyk kawy.
-Cudotwórcą? Przecież to nie jest coś bardzo niezwykłego, to zwykłe lęki nocne, fobia, czy coś...
-Panie Lynch, to w żadnym wypadku nie przypomina lęków. Natalia pamięta wszystkie koszmary i ataki, zawsze po nich się budziła, krzycząc. Lęki nocne pojawiają się podczas snu, a po ataku chory śpi dalej, nie pamiętając potem, co się wydarzyło. Tę opcję możemy wykluczyć. Fobia też nie jest możliwa, musiałaby zacząć się zaraz po jakimś traumatycznym wydarzeniu, więc nie ma to sensu. Według mnie Natalia powinna odpoczywać i próbować o tym nie myśleć, poczytać książkę, obejrzeć ciekawy film, zająć się czymś tak, by kładła się spać zmęczona, wtedy prawdopodobieństwo koszmarów zmaleje. Zalecam podawać jej środki uspokajające i stronić od stresujących sytuacji. Na dziś tylko tyle mogę powiedzieć.

W końcu weszliśmy do domu. Zmartwiony, położyłem się na kanapie i rozmyślałem. Byłem bardzo zmęczony, dlatego szybko zasnąłem.
-Ross, mam pomysł - obudził mnie głos Natalii. Przetarłem oczy i usiadłem. Sprawdziłem godzinę - była siódma wieczorem. Wow, długo spałem.
-Zamieniam się w słuch - uśmiechnąłem się, widząc uśmiech na jej twarzy.
-Pojedźmy na imprezę! - zamurowało mnie. - Nie patrz tak na mnie, chcę się rozerwać, może pani Dovey miała rację, proszę, proooooooszę! - powiedziała, robiąc minę słodkiego pieska.
-A mam inny wybór? - westchnąłem.

Po godzinie byliśmy gotowi do wyjścia. To znaczy, ja byłem gotowy. Za cel ustanowiliśmy sobie największy klub w centrum miasta. 
-Idziesz, czy nie? - pospieszałem moją dziewczynę.
-Już, chwila! - krzyknęła, i po chwili zobaczyłem ją, schodzącą po schodach. Wyglądała przecudownie. Założyła różową, krótką sukienkę i czarne szpilki, a włosy wyprostowała. Wpatrywałem się w nią dłuższą chwilę w osłupieniu.
-Co się tak gapisz jak komornik na szafę? Idziemy!
Po paru minutach jazdy byliśmy na miejscu. Wysiedliśmy z auta. Przed nami stał ogromny budynek z wielkim błyszczącym napisem - Disco Heaven. 
Pchnąłem masywne drzwi, a naszym oczom ukazała się ogromna mozaika wszystkich kolorów tęczy. Było tam pełno ludzi, tańczących i popijających kolorowe drinki. Świecący bar co chwilę zmieniał barwę, migocząca podłoga mieniła się różnymi wzorkami, fluorescencyjne kanapy stały w rogach klubu, a na ścianach wyświetlane były dziwne obrazy z projektora. Całość dopełniała ogromna ilość świateł w wielu kolorach, padających na tańczących imprezowiczów. Muzyka grała niemiłosiernie głośno, ale dało się przyzwyczaić.
-Wygląda trochę jak parada równości - zażartowała Natalia. Po chwili podszedł do nas ochroniarz z prośbą o dokumenty. Podałem mu mój dowód, a mężczyzna, widząc moje nazwisko, powiedział z uśmiechem, że bardzo chętnie zrobi wyjątek dla mojej dziewczyny i wpuści ją.
Chciałem pójść na parkiet, ale Natalia zaciągnęła mnie do baru.
-Miałam zaszaleć, prawda? - usprawiedliwiała się. Zamówiła dla nas parę drinków i nim się obejrzałem, były puste. Natalia pociągnęła mnie za rękę, prowadząc chwiejnym krokiem na parkiet.
Muzyka nagle zwolniła, a ja złapałem ją w talii. Dookoła nas ludzie podobierali się w pary, oprócz niektórych, którzy machnęli ręką i zeszli z parkietu, skarżąc się na wolne piosenki. 
Nagle muzyka ucichła i ktoś przemówił z mikrofonu.
-Przepraszamy za trudności, ale niestety, zamykamy dziś wcześniej niż zwykle - głos ucichł, słysząc zawiedzionych imprezowiczów, ale po chwili przemówił znowu. - Tak, wiem, nie tylko wy jesteście rozczarowani. Jednak w związku z ucieczką jednego z najniebezpieczniejszych więźniów, od dziś klub będzie zamykany o dziewiątej. Proszę udać się w stronę wyjścia. Dziękuję za uwagę. 

Natalia był bardzo zła, że zabawa się skończyła, ale w końcu udało mi się ją udobruchać.
-Pomyśl o tym, że gdybyś tam została i wypiła więcej, mogłabyś jutro nie wyjść z toalety - pocieszałem ją, gdy siedzieliśmy przy stole i jedliśmy kolację.

Około jedenastej ja i Natalia położyliśmy się spać w moim pokoju. Bałem się, że coś jej się stanie, dlatego postanowiłem że będzie lepiej, jeśli przez parę dni zamieszka w moich czterech ścianach.
-Ross, czuję się o wiele lepiej. Kocham cię - wyszeptała, zasypiając. Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo odpłynąłem. Usłyszałem tylko, jak spiker mówi o jakimś więźniu... Powinienem zgasić telewizor... A potem zamknęły mi się oczy.

_______________________________________
mamy 32 rozdział! 


KAŻDY KOMENTARZ ZMNIEJSZA CZAS OCZEKIWANIA NA NOWY ROZDZIAŁ!


piosenka z tytułu: One Of Those Nights

środa, 25 marca 2015

31. This time won't you save me, baby I can feel myself givin up

*** Ross ***
-O co chodzi? Co się stało? - patrzyłem na zapłakaną i roztrzęsioną Natalię z wybałuszonymi oczami.
-Z tym miejscem jest... jest coś nie tak, wynoszę się stąd z tobą lub bez! - krzyczała przez łzy, a ja oblałem się potem. Cokolwiek to było, nigdy nie widziałem jej w takim stanie. 
Szybko złożyłem namiot i wpakowałem wszystkie rzeczy do samochodu. Przez całą drogę Natalia siedziała opatulona kocem, patrzyła tępo w swoje kolana i nie odzywała się ani słowem. Dochodziła czwarta nad ranem, a ja prawie zasypiałem za kierownicą. Na szczęście po paru minutach byliśmy na miejscu.
Natalia od razu wybiegła z auta i zamknęła się w swoim pokoju. Wtaszczyłem wszystkie rzeczy do domu i pobiegłem na górę.
-Natalia? Proszę, otwórz - stałem pod drzwiami jej pokoju i prosiłem, by mnie wpuściła przez jakąś wieczność. W końcu, nie wiedząc kiedy, zasnąłem.

-ZOSTAW MNIE! PROSZĘ, ODEJDŹ! - obudziły mnie krzyki zza drzwi. Zerwałem się na równe nogi.
-NATALIA! OTWIERAJ ALBO WYWAŻĘ DRZWI! - krzyknąłem, drżącymi rękami szarpiąc klamkę. Po chwili drzwi się uchyliły, a ja zobaczyłem w nich Natalię. Wyglądała strasznie. Rozmazany makijaż, podrapana twarz, poszarpane włosy. Do tego jej koszulka była porwana w paru miejscach. Podbiegła do mnie i przytuliła się, wybuchając płaczem.
-Co się dzieje? - z pokoju obok wyszła zaspana Rydel. - Boże, Natalia!

Tej nocy nie zmrużyłem oka. Byłem przerażony tym, co Natalia mi opowiedziała. To wszystko moja wina... Zabrałem ją w to okropne miejsce. Zawsze, kiedy tam byłem, działy się niewytłumaczalne rzeczy, ale z reguły były dobre. Dlaczego z nią było inaczej? Teraz nie uwolni się od koszmarów... To wszystko moja wina. Nic nowego.
Siedziałem przybity na sofie, a na moich kolanach spała Natalia. To znaczy, próbowała zasnąć. 
-On próbuje mnie zabić w śnie - wyszeptała. 
-Słucham? Nie da się kogoś zabić przez sen - wtrąciła się Rydel, która krzątała się po kuchni. - Kochanie, nie masz się czego bać. Jesteś tutaj z nami i nikt nie zrobi ci krzywdy.
-Nie, nie rozumiecie! - krzyknęła ze łzami w oczach. - Kiedy on mi się śni, czuję jakbym umierała! Każde miejsce, w którym kiedykolwiek miałam siniaka, zaczyna mnie piec, słyszę w uszach krzyk mojej mamy, jakieś tysiąc razy głośniejszy... 
-Jutro zabierzemy cię do psychologa - zleciła moja siostra, a widząc moje spojrzenie wywróciła oczami. - Nie traktuję Natalii jak wariatki, po prostu to nie jest normalne.

Około szóstej wstałem z sofy, by napić się wody.
-Pójdę trochę ogarnąć twarz... I resztę - odezwała się Natalia. - Wyglądam paskudnie - powiedziała i weszła do łazienki. Usiadłem na sofie ze szklanką wody w ręku i odpłynąłem.

-NATALIA?! OTWÓRZ! TO JAKAŚ PARANOJA! - obudził mnie krzyk Rydel. Zerwałem się z sofy i zauważyłem, że woda, która znajdowała się w szklance, jest teraz na moich ubraniach. Ale nie to było teraz ważne. Moje rodzeństwo i Ellington stali przy drzwiach łazienki i przekrzykiwali się nawzajem.
-Co się dzieje? - spytałem, przerażony.
-Nie możemy otworzyć drzwi, a jej coś się dzieje! Pomóż! - krzyczała Rydel ze łzami w oczach.
-Natalia, słyszysz mnie? Odsuń się od drzwi - nakazałem i z całej siły uderzyłem pięścią w szklane okienko w drzwiach. Niestety, moje starania były na nic. Szkło było zbyt mocne.
-Och, odsuńcie się - przemówił Rocky i podwinął rękawy. Zacisnął oczy i z całej siły przywalił w okienko. Szyba rozprysła się na tysiące kawałków, a wszystkich zatkało. To Rocky? Ten Rocky, który od paru miesięcy ma wylane na rodzinę, wychodzi z domu rano i wraca późną nocą? Czy ktoś go podmienił?
Rocky przełożył uważnie rękę przez okienko i z całej siły pociągnął za klamkę od drugiej strony, a ta momentalnie upadła na posadzkę. Wszyscy patrzyli na bruneta z wybałuszonymi oczami.
-Nie podniecajcie się tak - powiedział, chowając za plecy krwawiącą rękę. 
-Bracie, to było cudowne! - krzyknął Ell i rzucił mu się na szyję. Ten jednak odsunął się i bez słowa poszedł na górę. Ellington przygryzł wargę i gorzko się uśmiechnął. Widać, że było mu ciężko, mimo że tego nie pokazywał. W końcu stracił przyjaciela.
-Natalia! - krzyknęła Rydel i złapała ją w ramiona. - Co się stało?
-W oknie widziałam twarz... To on, on mnie obserwuje, on chce mnie zabić, proszę zróbcie coś! - blondynka skryła twarz w dłonie i osunęła się po ścianie. 


Stanowy Zakład Karny Silver Key
godzina 3:30

-Stan, dzisiaj ty pilnujesz tego spod trzydziestki - nakazał tęgi mężczyzna z kozią bródką i wręczył klucze wątłemu staruszkowi. - Ja mam labę. Powodzenia! - krzyknął i zatrzasnął za sobą drzwi.
-Masz do upilnowania tego Polaka, hm? - do Stana podszedł młody mężczyzna ze złośliwym uśmieszkiem. - Współczuję, był tak agresywny i niebezpieczny, że przenieśli go aż tu, bo w Polsce nie mieli 'warunków' - zakpił.
-Nie denerwuj mnie, John i spadaj, mam już wystarczająco dużo na głowie - zezłościł się staruszek.
-Ale ja tylko ostrzegam - zaśmiał się. - Ostatnio, kiedy go pilnowałem, prawie wyrwał mi klucze z ręki i miał ze sobą pistolet, a potem...
-Stul dziób - wycedził przez zęby. - I wypierdalaj do domu, mięczaku.
John zabrał plecak i bez słowa wyszedł.

-Co, teraz ty przyszedłeś mnie wkurwiać? - wychrypiał podeszły mężczyzna z wąsem, który siedział pod ścianą za kratami sali numer 30.
-Słuchaj, mam już dość nerwów na dzisiaj, więc się po prostu zamknij - uciął krótko Stan i stanął pod drzwiami celi. Nagle zobaczył, jak twarz więźnia wysuwa się zza krat.
-Więc zmuś mnie - powiedział zaczepnie, trzymając się krat rękami.
-Całkiem dobrze idzie ci angielski, jak długo się uczyłeś? - staruszek starał się załagodzić sytuację.
-Zmuś mnie, kurwa! - wykrzyczał więzień i przywalił pięścią w żelazne drzwi. 
-Ależ po co te nerwy! Połóż się, pewnie jesteś zmęczo...
Nie zdążył dokończyć, bo strzał padł prosto w jego skroń.
-Wszyscy jesteście tak samo łatwi - zaśmiał się więzień, przekręcając klucz i wychodząc z celi.


________________________________
rozdział trochę inny niż wszystkie, więcej dramaturgii (?) i napięcia, mam nadzieję, że takie lubicie! :D
KAŻDY KOMENTARZ ZMNIEJSZA CZAS OCZEKIWANIA NA KOLEJNY ROZDZIAŁ!



piosenka z tytułu: Save Me

niedziela, 22 marca 2015

30. Here you come again like a cloud in my view, blocking all of my light like only you can do

*** Natalia ***
Około siedemnastej ja i Ross zaczęliśmy szykować się do wyjścia. Po piętnastu minutach byliśmy już spakowani i gotowi.
-Tylko tam zbytnio nie świrujcie - zażartował Ryland, robiąc rękoma znak, na który od razu się wzdrygnęłam. Blondyn zauważył to.
-Pamiętaj, że bez twojej zgody nic ci nie zrobię - szepnął mi do ucha, a ja poczułam się pewniej. Ufałam mu i wiedziałam, że mówi prawdę.
Pożegnaliśmy się z resztą i wsiedliśmy do samochodu Rossa.
-Gdzie dokładnie jest to miejsce? I jak wygląda? - wypytywałam przez całą drogę.
-Wiesz dobrze, że ci nie powiem, więc siedź cichutko i nie zadawaj pytań - powiedział pieszczotliwie, skupiając się na drodze. Chwyciłam więc telefon i przeglądałam instagrama.
-Jesteśmy - powiedział w końcu Ross, ale gdy podniosłam głowę, on zasłonił mi oczy. - Jeszcze nie patrz. Zamknij oczy, o tak. Nie podglądaj... - powiedział blondyn, wyprowadzając mnie z auta. - Okej, możesz otworzyć.
Moim oczom ukazał się najpiękniejszy krajobraz, jaki kiedykolwiek widziałam. Malutka, porośnięta kolorowymi kwiatkami łąka w samym środku lasu, a zaraz przy niej jeziorko z krystalicznie czystą wodą. Wszystko dopełniał dosyć pokaźnych rozmiarów wodospad. To wszystko było takie piękne...
-Ross, to jest przecudowne miejsce - wyszeptałam, podziwiając jak woda z pluskiem wpada do jeziorka. Blondyn objął mnie w pasie.
-Jesteś głodna? - spytał, wskazując na ziemię.
Spojrzałam w dół. Przede mną leżał koc, a na nim duży koszyk. Och, jak dobrze. Umieram z głodu!
Po paru minutach koszyk był prawie pusty, a nasze żołądki w końcu pełne. 
-Popływajmy - zaproponował Ross, wskazując na jeziorko, a ja spojrzałam na niego jak na kretyna.
-Przecież woda będzie nam sięgać najwyżej do kolan! - puknęłam się w czoło.
-Zaufaj mi.
-No dobrze... - powiedziałam niepewnie. - Ale w czym? Nie mam żadnego kosti... - nie zdążyłam dokończyć, bo wyciągnął zza pleców moje bikini. - Ej! Ukradłeś mi! - zrobiłam minę jak małe obrażone dziecko i skrzyżowałam ręce na piersi.
-To nie kradzież, jeśli teraz ci je oddam - uśmiechnął się. - No, dalej - patrzył na mnie oczekująco, a ja nie wiedziałam, co zrobić. Przebrać się przy nim? 
Blondyn westchnął i zasłonił oczy rękami.
-Odwróć się - nakazałam, a chwilę później chłopak siedział do mnie plecami. Nigdy nie wiadomo, co takiemu przyjdzie do łba.
Pospiesznie rozebrałam się i założyłam kostium, po czym dałam znać Rossowi, że może patrzeć.
-Powiedz mi, jakim cudem mam tak piękną dziewczynę? - powiedział w trakcie ściągania koszulki, po czym szybko wziął mnie na ręce i z rozpędu wbiegł do jeziorka.
-Ross! Ta woda jest zbyt płytka żeby... - urwałam. Nie czułam nawet dna pod stopami, a wody miałam po szyję. Blondyn zaśmiał się, widząc moją minę.
-To iluzja - wytłumaczył. - Dlatego kocham to miejsce. Jest pełne tajemnic - spojrzał na mnie wzrokiem typu 'uważaj, zaraz przypłyną rekiny i odgryzą ci tyłek', a ja zaczęłam się śmiać. - Ej! Mówię poważnie! Jeszcze zobaczysz, że stanie się coś magicznego! - krzyknął i zaczął mnie chlapać.

Po jakimś czasie wyszliśmy z wody i położyliśmy się na kocu. Było około dziewiętnastej, a słońce wciąż mocno grzało. 
-Czas rozkładać namiot - powiedział Ross po parunastu minutach i wstał z miejsca.
-Namiot? - powiedziałam z zawodem w głosie. - Nie możemy spać pod gołym niebem? - blondyn wybałuszył oczy, ale po chwili wyjął z plecaka dwie poduszki i drugi koc.
-Masz rację. Tu jest zbyt pięknie.

Na rozmowie spędziliśmy parę godzin. Nawet się nie obejrzałam, a niebo było już kompletnie czarne i rozgwieżdżone. Zauważyłam, że wciąż mam na sobie kostium. Ross akurat przeglądał coś na telefonie, więc skorzystałam z okazji i wygrzebałam z plecaka jakąś koszulkę i majtki. Ściągnęłam kostium i byłam w połowie zakładania t-shirtu, gdy nagle Ross zaświecił mi telefonem w oczy.
-Co ty tam... Ooo! - prawie krzyknął, upuszczając telefon, a ja byłam pewna, że się uśmiecha. - Jeśli zamierzasz się kiedykolwiek przy mnie przebierać bez mojej wiedzy to lepiej upewnił się, że na sto procent się nie spojrzę, inaczej może skończyć się to dla ciebie nieciekawie - ponownie skierował światło na mnie, tym razem ubraną i zaczął się śmiać.
-Co cię tak bawi? - oburzyłam się.
-Założyłaś... moje... bokserki - blondyn dusił się ze śmiechu. Faktycznie, materiał wydawał mi się trochę dziwny, ale nie przypuszczałam, że... A zresztą. Wybuchnęłam śmiechem razem z nim.
-Nie chcę nic mówić, ale one będą mi potrzebne - powiedział, powstrzymując rozbawienie.
-Ach, no tak - ściągnęłam bokserki i wręczyłam blondynowi, który szybko się w nie przebrał.
-To będą moje ulubione - powiedział i znów zaczął się śmiać, a ja zaczęłam przeszukiwać plecak. - Wiedziałem, że o czymś zapomniałem - puknął się w głowę.
-Nawet nie mów, że nie wziąłeś moich majtek! - krzyknęłam, a on znów wybuchł śmiechem. Ponownie chwyciłam plecak i wyrzuciłam wszystkie rzeczy, a jedyne co znalazłam to moja kosmetyczka, szczotka do włosów i jakaś mała paczuszka, której nie mogłam zidentyfikować w ciemności.
Po chwili mentalnie puknęłam się w czoło. Przecież mogę założyć te, które miałam na sobie przez cały dzień! Trochę niehigienicznie, ale grunt że nie będę ekshibicjonistką przez całą noc, leżąc tuż obok mojego niewyżytego chłopaka.
Zaczęłam macać koc w poszukiwaniu majtek. Znalazłam! 
-Auć! To moja stopa! - krzyknął Ross. - Czego szukasz?
-Dzisiejszych majtek, które przed chwilą tu leżały - odpowiedziałam że złością. 
-Mówiłem, że dzieją się tu magiczne rzeczy...
-Nie pieprz głupot, tylko oddawaj moje majtki!
-Ale ja ich nie mam...
-Dobra. W takim razie śpię bez - ciśnienie maksymalnie mi wzrosło, a po chwili poczułam dłonie Rossa na mojej talii.
-Spokojnie, możesz założyć znów... moje bokserki - szepnął mi do ucha, a ostatnie dwa słowa wydusił przez śmiech. - Albo dół od kostiumu, pewnie zdążył wyschnąć.
No tak! Ale jestem głupia! Chwyciłam kostium i z przerażeniem stwierdziłam, że jest nasiąknięty wodą, jakby ktoś go przed chwilą wyłowił z jeziorka, a przecież ściągnęłam go, gdy był już suchy... Rzuciłam bikini Rossowi, a on podskoczył.
-Czemu jest mokry? - spytał niepewnie.
-Ja... nie mam pojęcia - wyszeptałam, a łzy napłynęły mi do oczu. 
-Spokojnie, myślmy racjonalnie - zaczął Ross. - Może zmoczył się od trawy, którą z kolei zmoczył wodospad... - próbował wytłumaczyć, ale trawa była całkowicie sucha. - Wiesz, może rozłóżmy namiot...
Pół godziny męczyliśmy się z tym ustrojstwem. Wpakowaliśmy wszystkie nasze rzeczy do namiotu, a potem sami weszliśmy do środka i położyliśmy się na miękkim kocu.
-Natalia, czy to nie są przypadkiem twoje majtki? - powiedział i rzucił mi materiał. Tak, były to majtki, ale od... kostiumu. Tym razem całkowicie suche. Założyłam je drżącymi rękami i przytuliłam się do Rossa. Dopiero wtedy zorientowałam się, jak zmęczona byłam.

Rano wstałam wyjątkowo wcześnie. Zegarek wskazywał szóstą, a ja byłam całkowicie wypoczęta. Zdziwiłam się widząc, że mam na sobie moją normalną piżamę. Może afera z majtkami to głupi psikus Rossa, a potem biedaczek miał wyrzuty sumienia i przebrał mnie w nocy? 
Nie chcąc budzić mojego chłopaka, wyszłam z namiotu. Przy jeziorku ktoś stał. W ręku miał wędkę a na głowie mały kapelusz. Widocznie wędkarz. Moment, w tym jeziorku nie ma ryb... 
Wędkarz obrócił się w moją stronę ze złośliwym uśmiechem. Poznawałam tę twarz. Ta twarz przez dziesięć lat wykrzywiała się w obrzydliwym uśmiechu za każdym razem, kiedy płakałam, mając siniaki na całym ciele. Ta jebana twarz, pewnego jebanego dnia przyszła z jebanym pistoletem do domu. Ta jebana twarz, która śmiała się bezczelnie, kiedy strzał padł w moją matkę. 
Ten potwór zaczął zbliżać się do mnie, a ja nie mogłam się ruszyć. Był coraz bliżej, śmiał się przeraźliwie i mamrotał niezrozumiałe słowa. W ręku zamiast wędki trzymał nóż...

-AUUU! - obudził mnie krzyk Rossa. - Wbiłaś mi paznokcie w rękę!
Nie odezwałam się ani słowem. Poczułam falę łez na policzkach.
-Natalia? - poświecił mi w twarz telefonem. - Płaczesz?
-Wynośmy się stąd - szepnęłam, trzęsąc się na całym ciele.

_____________________________________
oto i kolejny rozdział, jak mówiłam - wena powróciła! :)


KAŻDY KOMENTARZ ZMNIEJSZA CZAS OCZEKIWANIA NA KOLEJNY ROZDZIAŁ!

piosenka z tytułu: Cry Your Heart Out

czwartek, 19 marca 2015

29. A million more years if I had to wait, so you can see me in another life time

*** Natalia ***
Jest 20 czerwca. W Miami jestem już od około trzech miesięcy.
Zdążyłam się tutaj zadomowić. W związku z tym, że w Polsce mocno zaniedbałam szkołę, Ross załatwił mi tutaj nauczanie domowe. Wynajął paru nauczycieli, zakupił mi książki... Zadbał o wszystko. Tak wiele mu zawdzięczam...
Dzisiaj zaczynają mi się wakacje. Ross zadecydował, że tak będzie lepiej, gdyż przyzwyczaiłam się do takiego wolnego w Polsce. Normalnie miałabym dwa tygodnie niechodzenia do szkoły, jednak nauczyciele zgodzili się na taką ugodę. 
-Kochanie, jutro jedziemy razem na biwak w pewne romantyczne miejsce - szepnął mi do ucha mój uroczy blondynek.
-A z jakiej to okazji? - uśmiechnęłam się.
-Jak to? Nie pamiętasz? - blondyn uniósł brwi. - Jutro są twoje urodziny...
O matko. No tak!
-Kompletnie zapomniałam - przyznałam z zażenowaniem. Zawsze niecierpliwie wyczekiwałam moich urodzin. Moja mama rano robiła pyszne czekoladowe babeczki, potem schodziła się rodzina z prezentami, a wieczorem zapraszałam przyjaciół na ognisko. A tata... Taty nigdy nie było. Zawsze wychodził gdzieś z kolegami, pił i wracał nad ranem. Nie robił awantur, kładł się do łóżka i leżał przez parę dni, wychodząc tylko do łazienki lub lodówki. Nic dziwnego, że nic dla mnie nie znaczył. 
-Rocky, suń dupę - zażartowała Rydel, siadając obok brata.
-Sorry - odpowiedział krótko, po czym wstał i poszedł na górę. No tak, Rocky nadal nie pozbierał się po rozłące z Emilią. Bardzo mi go szkoda, widać jak mu zależy. Od trzech miesięcy nie uśmiechnął się ani razu, ciągle zamyka się w pokoju, przestał żartować i wygłupiać się z Ratliffem. Ell również spoważniał, jak wiadomo - z powodu Rocky'ego.
Jeśli chodzi o trasę, to R5 odwołało ją. Było nam bardzo smutno z tego powodu, ale nie mieli innego wyjścia - wszystko było przeciwko nim. Fani również byli zawiedzeni, ale pan Lynch upewnił się, że każdemu zwrócą pieniądze co do grosza. Przepraszam, co do centa. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam.

Następnego dnia obudziłam się na sofie obok Rossa. No tak, oglądaliśmy filmy do późna. Spojrzałam przez okno - niebo było idealnie niebieskie, a słońce mocno świeciło. Musi być naprawdę ciepło.
-Wstawaj, śpiochu - pocałowałam Rossa, a on momentalnie się rozbudził.
-Która godzina?! Spóźnimy się na biwak! - zerwał się ze sofy.
-Spokojnie, jest dopiero... - spojrzałam na telefon - dziewiąta. Jest wcześnie, leż, kotku.
Ross zwinął się w kłębek i jęknął. Zaczął nawijać o tym, jak mnie kocha, podczas gdy ja robiłam śniadanie.
-Gotowe! - krzyknęłam z uciechą. Blondyn spadł z sofy, potem się podniósł i podszedł do stołu.
Przed nim widniał ogromny naleśnik z czerwonym wzorkiem w kształcie serca.
-No i co narobiłaś! - krzyknął z udawanym oburzeniem. - Teraz będzie mi szkoda to zjeść.

Około jedenastej wstała reszta rodzeństwa i Ratliff. 
-Co dobrego do jedzenia? - spytał Riker, paradując w samych bokserkach.
-Wyjazd idioto, tylko ja mogę się tak pokazać w obecności mojej dziewczyny - pchnął go żartobliwie Ross, czerwieniąc się.
-Oj uważaj braciszku, bo jeszcze wybierze mnie! - zaśmiał się starszy. - Spójrz na te muskuły! Wiem że pragniesz mnie w snach! - wszyscy zaczęliśmy się śmiać. No, prawie.
-Zjem na mieście - rzucił Rocky i wyszedł.
-Pracuję nad nim - powiedział Ellington. - Wczoraj się przede mną otworzył, teraz może być już tylko lepiej, jeśli się postaramy - poklepał Rossa po plecach.
-Jakie urocze naleśniki! - krzyknęła z zachwytem Rydel.
-Ej, co planowaliśmy? Chodźcie! - krzyknął Riker i poszedł na górę, a rodzeństwo - z wyjątkiem Rossa - poszło za nim.
-O co chodzi? - zdziwiłam się.
-Pewnie planują prezent - powiedział Ross, zakładając spodnie.
-ZAMKNIJ SIĘ! - krzyknęli wszyscy z góry.
Po chwili Ratliff i Riker zeszli po schodach, taszcząc ogromny tort, a Rydel zaraz za nimi, niosąc pięć ogromnych prezentów. Dziwne, że się nie wywróciła.
-WESOŁYCH CZTERNASTYCH URODZIN! - krzyknęli wszyscy, a Rydel położyła przede mną prezenty. Byłam przeszczęśliwa! Przytuliłam wszystkich i, nie wiedząc kiedy, rozpłakałam się. 
-Nie płacz, to radosny dzień! - przyznała z uśmiechem Rydel. 
Nagle drzwi trzasnęły. Czy to Rocky? Może przyszedł, może pamiętał, może wszystko przemyślał i będzie taki jak dawniej? Niestety, nie był to Rocky.
-Wszystkiego najlepszego, małolato! - krzyknął Ryland, wchodząc do pokoju z wielkim prezentem. - Mama i tata nie dali rady przyjechać, ale jestem ja!
Przytuliłam go mocno. Rany, tak dawno go nie widziałam! Nie wiem, jak Lynchowie wytrzymują taką rozłąkę.

Posiedzieliśmy tak do szesnastej. Ups, do czwartej. Nigdy się nie przyzwyczaję do formatu dwunastogodzinnego. 
Rozpakowywałam prezenty przez godzinę, jak nie więcej. Dostałam nowy telefon, mnóstwo słodyczy i pluszaków, zegarek Daniela Wellingtona, MacBooka, pełno kartek z życzeniami, trochę pieniędzy i prześliczną torebkę.
-A to prezent ode mnie - Ross wyciągnął zza pleców pudełko i wręczył mi je. Otworzyłam, a moim oczom ukazało się niebo. Tak, niebo.
Na pierwszym planie było mnóstwo naszych zdjęć. Oglądałam je i dosłownie płakałam ze śmiechu. Od razu pobiegłam do mojego pokoju i powiesiłam je nad łóżkiem. To najpiękniejsza ozdoba, jaką kiedykolwiek miałam.
Zaraz pod zdjęciami znajdowała się najpiękniejsza biżuteria, jaką kiedykolwiek widziałam. Złoty łańcuszek z maleńkim serduszkiem, bransoletka z miniaturową czarną nutką i srebrny pierścionek z pięknym błękitnym brylantem.
-To jest cudowne! - rzuciłam mu się na szyję.
-To nie wszystko - uśmiechnął się.
Pod biżuterią był papier, pod którym kryło się prawdziwe królestwo dla dziewczyny. Było tam wszystko! Z pięć ogromnych butelek drogich perfum i parę wielkich zestawów kosmetyków z różnych znanych firm... Nie mogłam uwierzyć, że wydał na mnie tyle pieniędzy. Przecież nie musiał, głupek!
Jednak w papierze w pudełku coś jeszcze było. Trochę się namęczyłam, by otworzyć małe, stare, brązowe pudełeczko, ale w końcu się udało. W środku spoczywał lekko zardzewiały łańcuszek z dziwnym breloczkiem.
-Nie chcę przywoływać złych wspomnień - powiedział szybko Ross - więc kiedy otworzysz breloczek, postaraj się myśleć o tych dobrych.
Kompletnie nie wiedziałam, o czym mówił. Wepchnęłam delikatnie paznokieć w małą szparkę w breloczku, a ten momentalnie się otworzył. Serce mocniej mi zabiło. W środku, po prawej stronie widniało moje zdjęcie, a po lewej... mojej mamy.
-Wspominałem, że mój kumpel zabrał trochę rzeczy z twojego domu... Znalazł też to - wskazał na wisiorek. Momentalnie w moich oczach zebrały się łzy. - Hej, mówiłem, nie płacz, proszę, proszę...
-Dziękuję, to najlepszy prezent, jaki mogłam kiedykolwiek dostać - wyszeptałam przez łzy i przytuliłam go z całej siły, ściskając w ręce naszyjnik.
-Chyba nas przebił - powiedział smętnie Ellington.

______________________
znalazłam wenę, jejj! 
mam pomysł na parę(naście) następnych rozdziałów, więc chyba uda mi się uratować to opowiadanie :D


KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ



piosenka z tytułu: A million more years